28 cze 2010

Ciekawostki

Na początek zabawne. To jest napis wiszący na budynku delfinarium. Przy tych upałach wygląda kuriozalnie. Chyba został z zimy, nie ma innego wytłumaczenia, bo przy +34 w cieniu śnieg roztopił się nawet w zamrażarce, a co dopiero na dachu:


A to przesada w politycznej poprawności. Polityczna poprawność jest w Rosji rzadkością, ale jak ktoś bardzo chce sie wykazać, to zazwyczaj mu wychodzi właśnie tak, jak na zdjęciu:



Skąd sprzedawcy wiedzą, że ta figurka przedstawia właśnie "Parę Afroamerykanów"?! Ale kolejna etykietka spodobała mi się jeszcze bardziej:


"Para Afrostudentów" :)



A kto zgadnie, jak polska firma ukrywa się pod tą tajemniczą marką na rosyjskim rynku?

27 cze 2010

Najwspanialszy facet na świecie...

... to oczywiście mój Dimuha, który może żyć bez piłki nożnej, ale beze mnie - nie.

Wczoraj był umówiony z Hongiem na oglądanie w ambasadzie koreańskiej meczu. Poprzednim razem podawano tam różne smakołyki regionalne, a nawet sushi, dlatego koniecznie chciałam zerwać się z pracy i zdążyć na wyżerkę. Praca skończyła się o przyzwoitej godzinie, w przerwie meczu akurat skierowałam się w stronę (jak mi się zdawało) ambasady.

Nie będę wdawać się w kompromitujące szczegóły, powiem tylko, że zabłądziłam w okolicach Twerskiej z mapą w ręku. Na dodatek wszyscy byli jacyś tacy nie po moskiewsku mili i ze wszystkich sił chcieli mi pomóc, dlatego zostałam skierowana w złą stronę. Przy 34 stopniach w cieniu, ze spuchniętymi nogami, głodna i coraz bliższa histerii bładziłam po niezliczonych zaułkach, które w innych okolicznościach zachwycałyby mnie swoimi architektonicznym i historycznym czarem.

Dimka wyszedł mi naprzeciw (tak nam się zdawało), uspokoił mnie telefonicznie, że nie ma sushi, są tylko ciasteczka, banany i napoje puszkowane. Mimo to ja nie zwalniałam tempa i tak szliśmy ku sobie przez pół Moskwy, jak się bowiem okazało, ambasada nie była w okolicach Twerskiej, ale Parku Kultury. Spotkaliśmy się pod koniec drugiej połowy meczu na Nowym Arbacie.

I co? Czy Dimka uczynił mi jakiś zdrowy męski wyrzut, że przez swoją ... hmm, dekoncentrację... pozbawiłam go przyjemności kibicowania!? Wręcz przeciwnie! Usłyszałam mnóstwo ciepłych słów (przy tej temperaturze!) oraz propozycję zaspokojenia głodu w restauracji lub odpoczynku w domu. Głupio mi jakoś było, przecież też miałam z nimi kibicować, w rezultacie "pojmaliśmy maszynę" i w ekspresowym tempie dotarliśmy do ambasady - akurat na dodatkowe, końcowe trzy minuty gry. Obejrzeliśmy wyraz zawodu na twarzach Koreańczyków, kompletnie załamanego Honga oraz piękne interiery koreańskiej placówki.

Czym najbardziej zdruzgotany był Hong? Tutaj nastąpi "etnograficzny smaczek": Koreańczycy rywalizują z Japończykami. We wszystkim, nie tylko w piłce nożnej. Dwa dynamicznie rozwijające się społeczeństwa, państwa, które dokonały technologicznego skoku... to musi skończyć się choćby i nieformalną konkurencją. A ponieważ Japonia zebrała pochwały od przewodniczącego FIFA, to wczorajsza porażka Koreańczyków była ich gwoździem do trumny. Hong ma teraz już tylko jedną nadzieję: że Japończycy przegrają swój mecz.

A gwoli wyjaśnienia: wszystkiemu winien jest Yandex.ru, który wprowadził mnie w błąd, podając jakiś fikcyjny adres koreańskiej placówki.
 

22 cze 2010

Anatolij Brusnikin - literacka zagadka

Kim jest Anatolij Brusnikin?

Napisał dwie powieści historyczne i już po wydaniu pierwszej zajął szczyty w rankingach sprzedaży. Nie wiadomo, czy w ogóle istnieje. Czy to prawdziwe nazwisko, czy pseudonim? Jednego autora czy kilku, działających w ramach wspólnego projektu? I wreszcie: czy to aby nie sam Borys Akunin?!

Myślałam, że nie. Ale po przeczytaniu tego artykułu nie jestem już taka pewna...
Tak czy inaczej - Brusnikin to lektura obowiązkowa dla wszystkich znających rosyjski. A miejmy nadzieję, że już wkrótce jego powieści zostaną przetłumaczone także na język polski!

21 cze 2010

"Nika sama w domu"

Niedawno przeczytałam w internecie, że collie to rasa, której nie da się nie lubić. Coś w tym jest. Chociaż jestem wielbicielką kundelków, to collie (a konkretnie nasza Nika) są po prostu czarujące!

Są także strasznie tchórzliwe, głośne i lubią towarzystwo ludzi. Nika najlepiej czuje się, gdy jest w centrum zainteresowania i gdy wokół niej jest jak najwięcej osób. Lubi dzieci i dorosłych, boi się innych psów oraz goni koty i ptaki. Zawsze ma przy tym uśmiechnięty pysk.

Nasza "Ryża" zdobyła sobie już wierne grono wielbicieli: dozorczyni, ochroniarze i pani z bloku naprzeciwko to osoby, z którymi wita się za każdym razem, gdy wychodzi na spacer. Ale oprócz nich świat jest pełen ludzi, którzy siedzą na ławkach, pakują się do samochodów, idą sobie po prostu i przecież każdego z nich można zaczepić. Przy odrobinie szczęscia można też coś wyżebrać (bo collie to na dodatek żarłoki).

A to dwa zdjęcia Niki. Gdyby nie to, że oba ktoś (ja) zrobił, to można by je zatytułować "Nika z nami" i "Nika sama w domu". Nie, zgodnie z zasadą, że psiarze dzielą sie na tych, którzy śpią ze swoimi psami i na tych, którzy się do tego nie przyznają, my - przyznajemy: Nika najlepiej czuje się w naszym łóżku. i to widać:



16 cze 2010

"Kodeks Moskwicza" - etnoprojekt po rosyjsku


Władze Moskwy (wraz z przedstawicielami diaspor) opracowują "Kodeks Moskwicza", (albo jak kto woli "Kodeks Moskwianina"), który ma być gotowy do końca roku. Chodzi o to, aby przyjezdni łatwiej się integrowali. Przy czym nie chodzi wcale o dokument mający moc prawną (uff…), ale raczej o zbiór zasad, mających pomóc zagubionym imigrantom odnaleźć się w nowym środowisku.

Pomysł niezły, ale raczej z gatunku utopijnych. Interesujące za to jest, że na podstawie tych zasad zachowania, można dowiedzieć się czegoś o zwyczajach panujących w Moskwie.

Przewodniczący Komitetu ds. więzi międzyregionalnych i polityki narodowej Moskwy Michaił Sołomiencew wyobraża sobie to następująco: "Człowiek przyjeżdża do Moskwy, a żyjący tu rodacy dają mu książkę ze słowami: poczytaj sobie, co tutaj jest przyjęte, a co nie".

A co nie jest przyjęte w Moskwie zdaniem wyżej wspomnianego urzędnika? "Zarzynać barana na podwórku, robić szaszłyki na balkonie, chodzić po mieście w strojach narodowych". Przyjęte jest za to mówić po rosyjsku. A to dlatego, że "miasto od wieków opiera się na rosyjskiej kulturze i tradycjach i wszyscy, którzy tu przyjeżdżają powinni się z tym liczyć". (Na marginesie dodam, że rodzina mongolska mieszkająca niegdyś w zajmowanym obecnie przeze mnie mieszkaniu rozpaliła na balkonie ognisko. Kiedy im zwrócono uwagę, to rozbili na podwórku namioty i gotowali w nich...)

"Kodeks Moskwicza" to kolejny dowód na to, że Rosja i Europa to dwa różne światy, zarówno pod względem tolerancji, jak i poprawności politycznej. Ale wspominając swój kilkuletni pobyt w Berlinie, oprócz "etno-smaczków" i Parady Kultur Świata, przypominam sobie też poważne problemy Berlińczyków na tle etnicznym i buzującą pod powierzchnią wspomnianej już "tolerancji" niechęć do obcych.
Może "Kodeks Moskwicza" nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale zdaje się, że Rosjanie uczą się na błędach Zachodu…

15 cze 2010

Moskiewskie ZOO

Wczoraj wybraliśmy się do ZOO. Poniedziałek był w Rosji dniem wolnym od pracy, ponieważ święto państwowe (Dzień Rosji - 12 czerwca) wypadło w sobotę i wolne zostało przeniesione właśnie na początek tygodnia. Pogoda taka sobie, ale lepsza niż dzień wcześniej (straszne burze, wokół naszego domy drzewa wyrywało z korzeniami!) i lepsza niż dziś (szaro-buro-jesiennie).


W moskiewskim ZOO jest znacznie ciaśniej niż w warszawskim, a nawet odniosłam wrażenie, że jest mniej zwierzaków. Może to złudzenie, wynikające z tego, że są nieco gorzej "wyeksponowane". Ale i tak nie było najgorzej, wyobrażałam sobie, że mogą być w złych warunkach, a tymczasem jest im tam chyba nieźle, tzn. na ile dobrze może być w zwierzętom w ZOO i do tego umiejscowionym w centrum miasta.
ZOO dzieli się na "stare" i "nowe" terytorium, a przejść z jednego do drugiego można po mostku nad ulicą. Z każdego miejsca ZOO widać wysokie bloki mieszkalne stojące wokół oraz jedną z "siedmiu sióstr".




Ciasno jest nie tylko zwierzakom, ale (może głównie) zwiedzającym, zwłaszcza że nie ma jasno określonego kierunku zwiedzania i ludziska plączą się jak w labiryncie w te i wewte. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo mi się podobało, warunki były lepsze niż się spodziewałam, a poza tym widać, że - podobnie jak warszawskie, tylko na znacznie wcześniejszym etapie - moskiewskie ZOO jest w trakcie unowocześniania wielu wybiegów.

A to jeden z mieszkańców ZOO, ujęcie "z dołu" i "z góry":



To była bardzo udana wycieczka. Polecam!

10 cze 2010

Pozytywne skutki lenistwa

Jeśli ktoś jest zbyt leniwy, aby wybrać się do sklepu po zakup kwiatków na balkon, a bardzo chce, aby na balkonie już się zazieleniło, to musi sobie ten ktoś radzić w inny sposób. Na przykład tak:


Uff, to teraz z czystym sumieniem mogę się dalej lenić... :)

7 cze 2010

Banan dla zwycięzców

To nalepka na bananie, który został zakupiony wczoraj w Auchan :) Wprawdzie Dzień Zwycięstwa już za nami, ale zapomnieć o nim się nie da... nawet przy śniadaniu.

3 cze 2010

Moskwa dla bogaczy

W miniony weekend rozpoczął sie dla nas sezon piknikowo-szaszłykowy (słowo "grillowy" nie pasuje do rosyjskiej tradycji i realiów). Kostja obchodził swoje urodziny na świeżym powietrzu, w parku nad rzeką Moskwą, razem z pierwszymi, nieśmiałymi jeszcze komarami. Jednak to nie zabawy pod gołym niebem chciałabym tu opisać, ale kompleks mieszkaniowy, który rozciągał się po drugiej stronie rzeki: "Ałyje Parusa", czyli "Szkarłatne żagle".

Elitarne osiedle mieszkaniowe kompanii Don-Stroj. Z własnym spacerowym wybrzeżem, kawiarniami, sklepami, salonami piękności, klubami sportowymi, a wszystko to pod ochroną i dyskretnie odgrodzone od świata zewnętrznego. Imponujące. Budynki mieszkalne liczą po około 40 pięter, a okna w mieszkaniach są na całą ścianę - oczywiście, bo przecież te wspaniałe widoki z okien podwyższają wartość (i cenę) mieszkań!



Nie miałam ze sobą aparatu, dlatego zmuszona jestem zamieścić tu zdjęcia pobrane ze strony kompanii Don-Stroj, ale słowo daję, że na żywo ten kompleks robi jeszcze większe wrażenie. Może dlatego, że na przystani było pełno jachtów i motorówek, a może dlatego, że to osiedle jest ogromne. Nie wyobrażam sobie wyskoczyć z domu po chleb, przecież zjechanie windą i wyjście poza terytorium zajęłoby mi pół godziny! (Z drugiej strony, sklepy są na miejscu, a ludzie, którzy tam mieszkają raczej nigdy po nic nie "wyskakują"...).

Jestem przekonana, że to miejsce bardzo spodobałoby się Tadziuniowi :) A mnie i Mamie raczej nie... tylko jako ciekawostka. I właśnie jako ciekawostkę zamieszczam ten post o "Ałych Parusach".