28 lut 2011

Maslenica

Dziś w Rosji zaczyna się MASLENICA: tradycyjne święto, trwające siedem dni, czas radości, zabawy i jedzenia! Niegdyś święto pogańskie, polegające na żegnaniu zimy i witaniu wiosny, związane z kultem Słońca, a później zaadaptowane przez chrześcijaństwo jako poprzedzający Wielki Post czas pojednania. Jej oficjalna nazwa to SYRNAJA SEDMICA.

W tym roku będzie trwać od 28 lutego do 6 marca. W "maslenicznym" tygodniu trzeba zatem koniecznie dużo spacerować (wersja tradycyjna: kulig), biesiadować, przywoływać wiosnę oraz smażyć i zjadać bliny - ze względu na ich podobieństwo do słońca i na rodosny, nie-postny tłuszczyk! Jedząc bliny zapewniamy sobie to, co Słońce ma najcenniejszego: jego energię i ciepło. 


Obrazki ze strony: http://www.tvoyrebenok.ru/

I na koniec wierszyk dla dzieci  o Maslenicy:

Этот праздник к нам идет
Раннею весною,
Сколько радостей несет
Он всегда с собою!
Ледяные горы ждут,
И снежок сверкает,
Санки с горок вниз бегут,
Смех не умолкает.
Дома аромат блинов
Праздничный чудесный,
На блины друзей зовем,
Будем есть их вместе.
Шумно, весело пройдет
Сырная Седмица,
А за ней - Великий пост,
Время, чтоб молиться.

27 lut 2011

"Odezwij się, bo bomba..."

Wczoraj po drodze do znajomych dostałam sms: "Maniu, odezwij się czy wszystko ok, bo jakaś bomba wybuchła w Moskwie???". Byliśmy w naszej dzielnicy, spacerek z wózkiem, Dimka kupował właśnie osiem kryminałów z serii "Lekarstwo na nudę" redagowanej przez Akunina, ja kupowałam obok lody, pełna beztroska sobotniego wieczoru, a tu taka wiadomość!
Musiałam zdjąć rękawiczki na mrozie -15, żeby wystukać odpowiedź. W ciągu minuty ręce zrobiły mi się zgrabiałe i czerwone, dlatego sms był lakoniczny. Przyspieszyliśmy kroku, żeby u znajomych dowiedzieć się,co się stało. Już w progu, czyszcząc kółka wózka, zakomunikowaliśmy im tę nowinę, Platon rzucił się do internetu, chwila grozy i... "eee, to jakiś facet wysadził się granatem przed Piatioreczką". Eeeee....
Potem okazało się, że to nawet nie była główna wiadomość. Po prostu jakiś debil po kłótni z żoną zdecydował spektakularnie ze sobą skończyć. Ale dlaczego wybrał Piatioreczkę? To tak, jakby wysadził się przed Biedronką...

20 lut 2011

Balet Igora Moisejewa

Balet Igora Moisejewa - specjalnie dla mojej Mamusi, jego swieżo upieczonej fanki :) Z najlepszymi życzeniami!





17 lut 2011

O reformach i o Bestii

Oglądam często wiadomości na TVN24 i może dlatego wydawało mi się, że absurd panuje wyłącznie w polskim życiu publicznym. No dobrze, Włosi mają swoje "bunga bunga", innym też zdarzają się pojedyncze wpadki, ale religijny fanatyzm jest wyłącznie naszą domeną. Okazuje się, że nie (i nie wiem, czy to pocieszenie, czy wręcz przeciwnie).
W Rosji Ministerstwo Zdrowia planuje wprowadzić od maja br. elektroniczne karty opieki zdrowotnej zamiast dotychczasowych papierowych polis ubezpieczeniowych. Na takiej karcie znalazłoby sie więcej danych, ogólnie życie stałoby się prostsze, a poza tym to - modernizacja! (zgodnie z wolą panującego "nanoprezydenta")*.
Zdawałoby się (przynajmniej mnie), że wreszcie idzie ku lepszemu. Nie! Cerkiew Prawosławna (w sensie instytucji) otrzymała "setki listów" od wiernych z prośbą, aby zatrzymać wdrożenie kart elektronicznych! Hierarchowie prawosławni zaapelowali do Ministerstwa Zdrowia Rosji, aby uszanowało wolę części swoich obywateli wynikającą z przesłanek religijnych. I podkreślili, że problem totalnej elektronicznej kontroli nad ludźmi to poważny problem. No dobrze, ale jakie są te religijne przesłanki przeciw kartom elektronicznym?
Otóż numer nadany każdej karcie (czyli każdemu jej posiadaczowi) kojarzy się prawosławnym wiernym z Liczbą Bestii z Apokalipsy, z szatanem i Antychrystem. Diabelski numer, diabelska karta opieki
zdrowotnej. Kilka lat temu podobne protesty dotyczyły nadania każdemu numeru podatkowego!
Poraża mnie ten fanatyzm, ta gorliwość w zwalczaniu szatana wszędzie wokół, tylko nie we własnym ogródku. Najczęsciej protestujący to ludzie w podeszłym wieku - skąd mają tyle siły, żeby (jak nasi obrońcy krzyża) sterczeć na chłodzie, krzyczeć, opluwać innych? Czy rzeczywiście mają tyle czasu, że nie wiedzą co z nim zrobić, czy może usiłują w ostatnich latach życia gorliwością zasłużyć sobie na miejsce w niebie?

Tutaj mała dygresja a propos emerytów i czasu wolnego: stoję przy okienku w banku. Ściskam w ręku papiery, bo chcę zrobić przelew, przestępuję nerwowo z nogi na nogę, bo przed bankiem na mrozie zostawiłam Dimuhę i Sofkę. Podbiega staruszka, odpycha mnie od okienka, nerwowo tłumaczy: "diewuszka, diewuszka, ja mam tylko opłaty, tu za telefon, tu za prąd, muszę zrobić opłaty, diewuszka, diewuszka...". Nawet przy tym na mnie nie spojrzała. Wciska te swoje opłaty kasjerce w okienku, która jej na to odpowiada: "Proszę poczekać, mam tu pracę, to potrwa kilka minut". A babula jej na to: "Nie szkodzi, mam czas". - ?!?! Ręce opadają.

* Ta reforma polis ubezpieczeniowych nie jest pozbawiona swoich własnych absurdów. Zresztą, jak większość przeprowadzanych właśnie w Rosji reform wprowadza tylko dodatkowy zamęt, nikt z urzędników nic nie wie i dlatego każdy robi jak uważa. Na własnym przykładzie mogę ten zamęt zilustrować: musiałam zameldować Sofkę w przychodni dziecięcej do końca 2010 roku. W związku z tym, że ja nie mam OMS, a Dimka ma swoje miejsce stałego zameldowania w Udmurtii wykonaliśmy kilka manewrów i otrzymalismy stamtąd OMS dla Sofki. Poszło nadspodziewanie gładko. Idę z polisą do rejonowej przychodni dziecięcej. A tam gławwracz (miłe takie słówko, prawda?) mówi mi: "Ale ta polisa jest ważna tylko do końca tego roku, to nie ma sensu jej w ogóle rejestrować. Proszę odebrać nową polisę i wtedy przyjść". OK, nową polisę z Udmurtii. Znów kilka manewrów i okazuje się, że w związku z reformą polisy są wydawane z datą tylko do końca 2010 roku, a potem i tak są ważne, aż do czasu wprowadzenia nowych polis - kart elektronicznych. OK, tylko dlaczego nikt nam tego wcześniej nie powiedział i dlaczego sami lekarze o tym nie wiedzą? Idę znów do przychodni, zaopatrzona w wydrukowany z internetu odnośny przepis, tym razem gławwracz bez mrugnięcia okiem przyjmuje tę samą polisę i posyła mnie do innego gabinetu, aby dokończyc formalności. W tym innym gabinecie popłoch: ta polisa jest nieważna! (w domyśle: ale nieomylna gławwracz ją podpisała - co robić?!). Pokazuję wydruk. Głębokie ufff... Dziecko pomyślnie zarejestrowane w przychodni.

15 lut 2011

Przewalanie się

Bardzo dawno nie pisałam. A mam wiele do napisania. Moskwa aż kipi tematami, moje życie w umiarkowanym stopniu również. Ale nic z tego. Na razie - poza Sofką - pochłania mnie (czy raczej to ja pochłaniam) lektura Akunina (seria "Bruderszaft ze śmiercią", chyba jeszcze nie przetłumaczona na polski?), pranie, pieluchowanie, dieta śródziemnomorska (ale, jak zauważył Dimuha, lepiej wychodzi mi dieta "eskimoska" - lody, lody i jeszcze raz lody), udawanie, że pracuję nad dysertacją... i ...przewalanie się z kąta w kąt. Wezmę się za siebie. Od jutra.

3 lut 2011

Wirtualne podróże 2

(Ehhh... Jak trudno pisać jedną ręką: w drugiej leży Sofka.)

Google zrobił coś, o czym myślałam, odkąd dowiedziałam się o istnieniu internetu (a choć to była inna epoka to jednak nie tak znów bardzo odległa w czasie...): wirtualne zwiedzanie muzeów, Art Project. Brawo Google!
Można przechadzać się po muzealnych salach, zatrzymywać się przy obrazach, przyjrzeć im się bliżej. Jeszcze bliżej. Niektóre zostały sfotografowane tak dokładnie, że widać na nich szczegóły, których nie widac "w realu". Pojawia sie zatem pytanie, czy nie lepiej jest odbywać wirtualne wycieczki zamiast rzeczywistych? Czy nie zdarzało się Wam stanąć oko w oko z jakimś słynnym zabytkiem i zamiast zachwytu doznać rozczarowania? Bo to "cudo" okazało się... mniejsze, szare i w ogóle nie takie jak na zdjęciach w tysiącu przewodników i na filmach? Dzięki nowoczesnym technologiom można objechac cały świat nie ruszając się z fotela, a z drugiej strony - prawdziwe podróżowanie bywa rozczarowujące. Mniej "doskonałe" w tym idealnym wirtualnym świecie.
Ale i tak pozostanę zwolenniczką postepu technicznego! I dlatego gorąco polecam zwiedzanie Galerii Trietiakowskiej i Ermitażu nie ruszając się z domu. (Przeczytałam gdzieś, że zatrzymujc się przed każdym obrazem w Ermitażu przez dwie minuty potrzebowalibyśmy na zwiedzenie tego muzeum ośmiu lat! A ile czasu spędzamy przed komputerem...?)

2 lut 2011

Nakrętka Dżanibekowa

Kilka dni temu zobaczylam coś, co mną wstrząsnęło. Niestety, koniec świata jest bliski. Nie przekonywał mnie kalendarz Majów, nie przekonały żadne proroctwa ani nawet zapowiadane katastrofy ekologiczne (zdania ekspertów są podzielone, a poza tym wierzę w instynkt samozachowawczy ludzkości). Przekonać mnie mogły jedynie fakty naukowe.
I co? Efekt Dżanibekowa! Władimir Dżanibekow to radziecki kosmonauta, który dokonał na orbicie zadziwiającej przypadkowej obserwacji: nakrętka puszczona w ruch w stanie nieważkości leciała przez pewien czas zgodnie z nadanym jej kierunkiem, prędkością etc. a potem nagle obróciła się! Działo się tak za każdym razem. Nie wiadomo, jaka siła mogła na nią podziałać. Zaintrygowany Dżanibekow przeprowadził serię eksperymentów, z których wynika, że ten sam los - tj. nagły obrót - czeka naszą Ziemię. Dochodzi do niego raz na około 12 tysięcy lat. Ostatni raz za czasów mamutów. Ziemia zmienia bieguny, nadchodzi fala zimna albo jakaś inna klimatyczna zmiana, a po pewnym czasie wszystko wraca do poprzedniego stanu. Pytanie tylko, komu uda się to przetrwać...



Wynika z tego, że wizja kataklizmu przedstawiona w filmie "2012" nie jest pozbawiona podstaw. Brrr....A jeszcze przypomniało mi się co mówił - na długo przed powstaniem tego filmu - mój charyzmatyczny profesor Andriej Fursow: że w USA są listy tych, których uratowanie w razie światowej katastrofy jest pożądane...