W poniedziałek z krzyżem na ramieniu udaliśmy się na Sowiecki Prospekt 13. Na miejscu okazało się jednak, że tak jak nam mówił Piotr, (a nie jak twierdziła cała reszta), wizę wyjazdową możemy zrobić na ulicy Frunze 6. Pojechaliśmy tam. Panie w urzędzie były takie same jak w Moskwie, tj. tak samo nieprzyjemne. Od razu poczułam się swojsko. Urzędnik to urzędnik, niezależnie od tego, czy jest z Moskwy, czy z Kaliningradu.
Okazało się, że jednak przebywałam na terenie Rosji legalnie, bo wiza jest ważna. Ale nie jest ważna na granicy: na wyjazd muszę mieć jednak oddzielną wizę. Sofka też.
-Wizę tranzytową to powinna pani zrobić w Moskwie. Właściwie, to powinniśmy teraz panią odesłać do Moskwy.
-Aaaaaaaaaa…
-Tylko ze względu na dziecko zrobimy wyjątek i dostanie pani wizę u nas. Potrzebne będą: zdjęcia paszportowe pani i dziecka, wypełnione wnioski, opłata skarbowa, kopia paszportu pani i dziecka, kopia starego paszportu, kopia starej wizy, kopia aktu ślubu, kopia aktu urodzenia, kopia dowodu osobistego męża. (Wyjeżdżając, po chwili wahania, wzięłam ze sobą wszystkie dokumenty „na wszelki wypadek”. Ufff). Wiza będzie w ciągu dwóch-trzech dni.
-Yyyyyy…. A nie dałoby się wcześniej, ykhm, dziś? Zatrzymaliśmy się w hotelu, nie liczyliśmy się z taką możliwością, dziecko, pieluchy, rodzina czeka…
-No cóż, zobaczymy co się da zrobić. Proszę przyjśc o trzeciej.
O trzeciej wiza była gotowa. Cała praca polegała na wydrukowaniu jej i podpisaniu przez panią kierownik, która siedziała w innym budynku. A teraz ja się pytam: jeśli można było zrobić tę wizę praktycznie od ręki, tego samego dnia, to dlaczego chciano mnie (i pewnie wszystkich innych przede mną i po mnie będących w takiej sytuacji) odesłać do Moskwy? Dlaczego jeśli można wizę zrobić w trzy godziny, to robi się ją w trzy dni? Dlaczego, żeby dostać nową wizę roboczą odesłano mnie z małym dzieckiem do Polski i dlaczego czekam teraz tygodniami na dokumenty, z daleka od męża i domu?
Ale nie był to koniec przygód: z wywieszonymi jęzorami i masą bagażu dopadliśmy na dworcu autobusowym do kierowcy busa: -jedzie pan do Polski? -Tak. -Weźmie nas pan ze sobą? -Dobra. -Wysadzi nas pan w Bartoszycach? -Tak, nie ma sprawy.
Wysadził nas w Braniewie.
Na granicy podaję swój paszport. Celniczka ogląda go, zabiera wizę tranzytową i oddaje mi dokument. Bierze paszport Sofki. Ogląda go, ogląda wizę, kartkuje, myśli: -Ale dziecko nie ma wizy pobytowej w Rosji. Mnie oblał zimny pot, ale z kamienną twarzą mówię: -To dziecko urodziło się w Rosji. –A, w porządku.
Wreszcie po polskiej stronie. Wolność!!!