10 maj 2011

Kaliningrad, czyli nie tak miały wyglądać święta

Święta mielismy spędzić u mojej mamy. Jak zwykle. Ale tym razem inaczej – bo z Sofką. Lot mielismy z przesiadką w Kaliningradzie.  Do Kaliningradu wszystko było ok. Tamtejsze lotnisko okazało się mniejsze niż Warszawski Dworzec Centralny. Zdaliśmy bagaż i z szerokimi uśmiechami (bo Sofka tak dzielnie znosi lot)  podchodzimy do kontroli paszportowej, a tam…  -„ale pani nie poleci”.  –„!?”.  -„Pani nie ma ważnej wizy, pani znajdowała się w Rosji nielegalnie”. –„!?”. I co – nielegalnie pracowałam w państwowej firmie, nielegalnie wyszłam za mąż, nielegalnie urodziłam dziecko? Całe moje moskiewskie życie okazało się nielegalne, czyli jakieś takie nieprawdziwe, nieprawidłowe, na niby…? 

Zmieniłam nazwisko po ślubie i od tego momentu zaczęły się moje kłopoty. Bo dla absurdalnej biurokracji rosyjskiej stałam się nowym czlowiekiem. Człowiekiem rozdwojonym. Dwojgiem ludzi.

Bo mam starą wizę na stare nazwisko w starym paszporcie, a w nowym nie mam nic. Strona z wizą nie została anulowana, bo jeszcze działa. W naszej ambasadzie, gdzie robiłam nowy paszport, specjalnie zostawili mi tą stronę z wizą. Zresztą „na wszelki wypadek” wzięłam ze sobą w tę podróż całą teczkę dokumentów – swoich i Sofki, z aktem ślubu w obu językach włącznie.  

Jak nam powiedziano na dwóch granicach (samolotowej i samochodowej, bo i tego sposobu wydostania się z Rosji próbowaliśmy), na całym świecie można w ten sposób przekraczać granicę, a w Rosji nie. Problem był też z Sofką, bo ona nie ma żadnej wizy w polskim paszporcie, ale np. na samochodowym by ją przepuścili. Ogólnie spotkaliśmy się z życzliwością i zrozumieniem, ale przepisy to przepisy. Celnik na przejściu samochodowym powiedział, że jeśli nas przepuści, to ryzykuje swoją posadą. 

Kiedy staliśmy przed okienkiem kontroli paszportowej w Kaliningradzie na lotnisku i dramatycznie szybko ciemniało mi przed oczami, to urzędniczka powiedziała jeszcze: „Pana dokumenty są w porządku – leci Pan?”. 

Dimka nie skorzystał z tej mozliwości i nie poleciał na święta do teściowej zostawiając swoją żonę i niespełna 6-miesięczną córkę na lotnisku w obcym mieście. Zamiast tego pognał po bagaż, żeby ten nie odleciał bez nas. Bardzo uprzejmy i współczujący kierownik kontroli paszportowej dał mi wybór: albo rezygnuję z lotu, oddaję bilety i „nie było próby przejścia przez granicę”, albo próba była i wtedy on mi wlepia karę pieniężną. Jak się później dowiedziałam w FMS w Kaliningradzie, o karze pieniężnej dla mnie nie powinno było być mowy, bo mam „ważną wizę i znajdowałam się na terenie Rosji legalnie”. No niechże się oni zdecydują wreszcie – pomyślałam – bo już sama nie wiem, czy byłam nielegalną imigrantką czy legalnym specjalistą zagranicznym. I z jakiego paragrafu przepadły bilety lotnicze dla całej rodziny, (że o świętach już nie wspomnę)?!

Na lotnisku najbardziej pomocny okazał się rodak, Piotr, pracownik LOT-u. Najbardziej pomocny i najlepiej poinformowany. Bo miła pani z FMS, która dyżurowała na lotnisku i starała się ze wszelkich sił dać mi dobrą radę podała mi nieaktualny adres biura FMS, do którego mam się udać. Ten sam nieaktualny adres podała mi również przemiła pani konsul, która dzwoniła do mnie wielokrotnie tego dnia, podając wszelkie informacje i porady praktyczne, które, niestety, nie na wiele się zdały. A Piotr zawiózł nas do hotelu, dał swój numer telefonu i powiedział, że jeśli coś wykombinujemy, to może nas zawieźć do Polski, bo on własnie wieczorem jedzie do Gdańska. To przepełniło czarę goryczy: nie dość, że wszyscy bez problemów jadą na ojczyzny łono, do swoich rodzin, wielkanocnych koszyczków i zastawionych świątecznych stołów, to jeszcze jestem tak blisko, rzut kamieniem, marne 30 kilometrów, no i to mój kraj, ja mam pełne prawo do niego wrócić! Tymczasem okazało się, że swobodnie podróżować może tylko Dimuha, a dwie obywatelki  Polski mogą tylko smętnie patrzeć za odlatującym w siną dal samolotem. 

Nic  nie dało się zrobić. Bo weekend. Mieliśmy w poniedziałek z rana udać się do służby migracyjnej w centrum Kaliningradu i poprosić o wizę wyjazdową dla mnie i na wszelki wypadek dla Sofki. 

Dalszą część tej dramatycznej relacji zdam w następnym poście.

2 komentarze:

  1. Bardzo współczuję - oj, głupawe te przepisy. Ciekaw jestem kiedy kogo i przed czym złym uchroniły? Bo na razie widzę, że dają pracę kupie ludzi, która pilnuje ich przestrzegania...
    Trzymajcie się, czekam z niepokojem - i ciekawością - na dalszy ciąg:-)

    Odbieracie jakiegoś maila? Szanmałż po powrocie do kraju - jeśli sie stad wydostanie - chciałaby sie z Wami skontaktować - jeśli oczywiście dostaliście sie do kraju:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja nie zmienilam nazwiska - jak wychodzilam za maz mielismy malo kasy i nie chcialam tracic na tlumaczenia i zmiane wszystkich dokumentow - rozwazylismy z mezem za i przeciw i stwierdzilismy ze zmiana nazwiska to fanaberia
    jak widac po Twoich przygodach - mielismy racje
    jedyny problem jest taki ze np. na poczcie po pismo dla meza musze isc z aktem slubu, albo olac odebranie przesylki :-)
    Joanna

    OdpowiedzUsuń