14 maj 2011

Wielkanoc w Kaliningradzie…


…była nieodczuwalna. Zero nastroju świątecznego. Można powiedzieć, że Wielkanoc w tym roku mnie ominęła. 

Rodak podwiózł nas z lotniska do hotelu, z którego byliśmy tak zadowoleni, że muszę się przy nim przez chwilę zatrzymać.
Hotel Navigator położony jest wprawdzie na obrzeżach Kaliningradu, ale oddalony od centrum miasta o 10 minut jazdy, wszak Kaliningrad to nie Moskwa i słowo „obrzeża” ma tu nieco inne znaczenie. Wprawdzie gośćmi poza sezonem są tam głównie pary szukające ustronnego miejsca, a motto hotelu brzmi „nie zadajemy zbędnych pytań”, ale Navigator jest wyposażony w podjazdy dla wózków i pokoje dla niepełnosprawnych, basen, saunę oraz salę konferencyjną, można więc śmiało rzec, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Zresztą, hotel  ten, jak sama nazwa wskazuje, jest nierozerwalnym żeglarskim węzłem związany z tematyką morską. Morski wystrój korytarzy, książki marynistyczne na półkach, łodzie i kajaki podwieszane pod sufitami, wreszcie mapy na ścianach. Każdy pokój to „kajuta” poświęcona jakiemuś odkrywcy nowych lądów, którego życiorys wypisany jest na ścianie. A wszystko czysto i gustownie. Serwis w hotelu był doskonały, ceny przyjemnie nas zaskoczyły, a restauracja hotelowa to w ogóle jakieś bajkowe miejsce: jedzenie wyszukane i wyśmienite, a ceny o połowę niższe od moskiewskich. Gdybyście wybrali się kiedyś do Kaliningradu, to polecam!


Wielka Sobota, minęła nam na nerwowych telefonach i kolejnej próbie wydostania się z Rosji, która w owym momencie obrzydła mi całkowicie. A w niedzielę, czyli pierwszy dzień świąt, złożyliśmy naszym rodzicom życzenia świąteczne przez skypa i ruszyliśmy na podbój Kaliningradu. Skoro już los nas tak nieprzyjemnie rzucił w tę stronę, przykuł przemocą do tego miejsca na nie wiadomo jak długo, to trzeba ten czas wykorzystać, chwycić miasto za rogi i nie dać się smutkowi! 


Kaliningrad, ogólnie rzecz biorąc, nie wywarł na nas jakiegoś wielkiego wrażenia. Średniej urody miasto, dużo militarnych akcentów, ceny niższe, a ludzie dużo przyjemniejsi niż w Moskwie. Aż strach było kogokolwiek pytać o drogę, bo zamiast moskiewskiego burknięcia „nie wiem” albo zniecierpliwionego „prosto i na lewo” ludziezatrzymywali się, wskazywali drogę, powtarzali po kilka razy, żebyśmy na pewno zapamiętali, zapewniali, że to niedaleko, albo sugerowali, czym można by podjechać. Ciekawe były opowieści taksówkarzy, na przykład o tym, że gdy na jednej z ulic zaczęto starą kostkę brukową zastępować asfaltem, (w którym natychmiast pojawiły się dziury i stojąca po deszczach woda) to okoliczni mieszkańcy protestami wymusili zaprzestanie zmiany nawierzchni na swoich ulicach. Mieszkańcy Kaliningradu słyną ze swoich opozycjonistycznych wystąpień. 

Swoje kroki skierowaliśmy najpierw do ZOO. Ci, którzy swiętowali Wielkanoc-Paschę byli już po świątecznym śniadaniu, ale domyślam się, że dla większości była to po prostu niedziela. ZOO było pełne rodzin z dziećmi. Woliery zwierzaków w kiepskim stanie, zwłaszcza tych większych i bardziej wymagających. Największe wrażenie zrobił na nas hipcio (od dzieciństwa mój ulubiony mieszkaniec każdego ogrodu zoologicznego), którego poza dobitnie podkreślała nasz nastrój: 


Rozczuliła nas kangurzyca z kangurzątkiem: 


Potem był spacer po mieście i zwiedzanie Muzeum Oceanu. Jeszcze później podejście do Muzeum Bursztynu, które okazało się, niestety, już zamknięte. Nie odwiedziliśmy grobu Kanta, nie mogę tego przeboleć. 


Polski akcent, ale coś z nim nie tak. Ukraińskie motywy ludowe, niepolski Demian...



Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy poniedziałku, drugiego dnia świąt, (w Rosji to dzień roboczy), kiedy to nasze losy miały się wyjasnić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz