"Ach Arbat, moj Arbat..." - to z pewnością jedna z najsłynniejszych ulic Moskwy. Turystyczna atrakcja, urokliwa ulica wyłączona z ruchu samochodowego, pełna kawiarenek, portrecistów i spacerowiczów. Tak powinno być. Jest trochę inaczej. Mało spacerowiczów (w końcu to nie sezon), dużo reklam, żywych reklam (hotele na godziny i lombardy) i wszelkiej tandety. Portrecistów widziałam dwoje, handlarzy obrazami trochę więcej, cztery stragany z książkami. Kawiarnie schowane do środka, jakby wessane z tej powierzchni, którą powinny zajmować! Ja rozumiem, że zimno, że mróz, że będzie jeszcze większy, ale można przecież zrobić ocieplane ogródki, na krzesła rzucić koce i podawać grzane wino! Gdy patrzyłam wczoraj na Arbat w porze obiadowej, to aż mi się wierzyc nie chciało, że Moskwa ma ponad 10 milionów mieszkańców!
A to słynna "Ściana Coja". Wiktor Coj, rosyjski Koreańczyk, lider kultowej grupy rokowej "Kino". Po jego śmierci w 1990 roku pojawili się tu jego osieroceni wielbiciele, a wraz z nimi graffiti.
Architektoniczny bezład, zaśmiecony pejzaż starej Moskwy:
Trochę podglądactwa ;) Turyści fotografują się na moście. W oddali widać pomnik Piotra I i gmach Nowej Galerii Tretiakowskiej:
A to Świątynia Chrystusa Zbawiciela. I Sofka we śnie:
A to budynek Instytutu Filozofii RAN na ulicy Wołchonka. Tu studiuję:
cześć!
OdpowiedzUsuńmimo ożywionego życia rodzinno-turystycznego, znalałaś czas na wpis:)
ze swojej strony powiem: jeszcze!
muszę Twoją progułkę przeanalizować z mapą, więc zapowiada się niezłazabawa.
pozdrawiam kuros