9 maj 2010

Spasiba diedu za Pabiedu

- takie hasło rozlegało się dziś na naszym podwórku wielokrotnie, wzmacniane było okrzykiem "urra!" i na pewno (choć tego nie było słychać) jakimś napojem wyskokowym. Zewsząd płynęła bogoojczyźniana muzyka, sąsiedzi na balkonie naprzeciw grali na gitarze i śpiewali o bohaterskiej sławie, a nad naszym domem przeleciały helikoptery powracające z defilady:


Natomiast o 22.00 czasu moskiewskiego zaczął się pokaz sztucznych ogni (salut) i trwał całe 20 minut. Dimka chciał, żebyśmy obserwowali go ze strategicznego miejsca w centrum miasta, ale - dla mnie na szczęście - rozpętała się potężna burza i zostaliśmy w domu. Sztuczne ognie oglądaliśmy z balkonu na klatce schodowej, bo wychodzi akurat na MGU i Górę Pokłonną, która była jednym z tych miejsc, w których strzelano na wiwat. Zrobiłam zdjęcia, które są wprawdzie kiepskie i nie oddają ani trochę tego rzeczywiście pięknego widowiska, ale są potwierdzeniem moich słów, więc je tu zamieszczam!



Tym razem podkład dźwiękowy stanowiły nie oryginalne hasła czy muzyka wojskowa, ale entuzjastyczne okrzyki po wietnamsku. Nasi sąsiedzi wylegli na klatkę schodową wraz z zapachem swojej orientalnej kuchni oraz potomstwem i będąc w sile sześciu czy siedmiu osób zdominowali przestrzeń audio.
Ale jak powiedział Dmitrij Miedwiediew, to jest nasze wspólne święto, święto wszystkich narodów i wszystkich ludzi na naszej planecie. Urra!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz