Przy pierwszej bramie kupiliśmy drogie bilety wstępu. (Kultura w Stambule jest nieproporcjonalnie droga w stosunku do wszystkiego innego, czyli zupełnie odwrotnie niż w Moskwie). Z tymi biletami mogliśmy połazić po parkowych alejkach, które zadawały kłam środkowoeuropejskiemu kalendarzowi, w niczym nie przypominając parkowych alejek w lutym, moglismy też trochę pozwiedzać: trzy ciemne sale z podświetlonymi gablotami pełnymi skarbów, w których był taki tłum, że skarbów nie było praktycznie widać oraz przejść się przeszklonym korytarzykiem, za którym widać było Salę Audiencji i relikwie islamu. Tam też był tłumek, zresztą w większości rosyjskojęzyczny.
My chcieliśmy zobaczyć harem. Dlatego, że wszyscy o tym haremie mówili, zachwycali się, dlatego, że to turystyczny mus. No i czy jeszcze trafi się nam kiedyś okazja obejrzeć jakiś harem? Poszliśmy więc... kupić kolejny bilet. Turcy mają głowę do interesów.
Było... skromnie. Gdzie ten orientalny przepych? Sale były zimne i ponure, co ciekawsze obiekty były odgrodzone od zwiedzających, właściwie kolejne pomieszczenia niewiele sie od siebie różniły. Ich przeznaczenie trudne było do odgadnięcia, bo wszystkie wyglądały jednakowo i były niemal całkowicie pozbawione jakiegokolwiek umeblowania. Dużo było interesujących mozaik, nawet kilka malowideł w bardzo europejskim stylu, których bym się w tym miejscu nie spodziewała, ale... to nie było to.
A tak miały wyglądać mieszkanki tego przybytku:
Na koniec perełka. Wszędzie można znaleźć coś naprawdę ciekawego, nawet w haremie. Oto haremowa ubikacja, oczywiście, zabytkowa:
A żeby nie powstało wrażenie, że jestem malkontentką, to dodam, że następnego dnia byliśmy w starożytnej, podziemnej Cysternie i to była prawdziwa rewelacja! O tym będzie w następnym poście :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz