25 lip 2009

W lutym

Przeprowadziliśmy się. 5 lutego otworzyłam po raz pierwszy dni naszego nowego mieszkania. Szukaliśmy go niedługo, zaledwie około 2 tygodni, ale jest to procedura zupełnie inna niż ta, którą niejednokrotnie przechodziłam w Berlinie. Przede wszystkim prawie cały rynek mieszkaniowy ogarnięty jest przez agencje wynajmu i pośredników wszelkiej maści. Nawet odręcznie pisane i naklejane na słupach ogłoszenia o wynajmie mieszkania okazują się być sprytną taktyką agencji. Pośrednik bierze za swoją usługę zazwyczaj równowartość miesięcznego czynszu, który jest kilka razy wyższy niż w Warszawie lub w Berlinie. Znaleźliśmy w Internecie bazę ogłoszeń zamieszczanych bezpośrednio od właścicieli. Dostęp do bazy jest płatny, a to wzbudza zaufanie – tu nie ma nic za darmo! Dzięki tej bazie udało nam się znaleźć kwartirę na Tagance, w której mieszkamy obecnie. Hurra! Ciekawostką jest, że wiele ogłoszeń, na jakie natrafiałam, zawierało frazę: „tylko dla Słowian”. Zafascynowało mnie to. Przed wszystkim dlatego, że Rosjanie nie znają poprawności politycznej, a im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej słuszne mi się to wydaje. Niektórzy Niemcy nie życzyli sobie wynajmować mieszkanie Polce, ale nie raczyli napisać o tym w ogłoszeniu, tym samym narażali mnie i siebie na niepotrzebną stratę czasu. Uczucia Moskwiczy i Berlińczyków, nie ufających gastarbeiterom i mających nadzieję na bezkonfliktowy i pewny dochód z posiadanego mieszkania są zapewne identyczne. Poza tym użycie terminu „Słowianie” wskazuje na zupełnie inne pojmowanie obcości niż w Niemczech lub Polsce, i pośrednio odwołuje do imperialnej przeszłości Rosji. Rozróżnienie swój-obcy jest tu mniej związane z posiadanym obywatelstwem Federacji Rosyjskiej, czy nawet narodowością, ale bardziej z przynależnością do kręgu kultury „wielkoruskiej”, z podobieństwem kulturowych kodów. Obejrzeliśmy mieszkanie, zostaliśmy zaakceptowani przez hazjajkę i choć nie obyło się bez pewnych perturbacji, to wreszcie doszło do momentu podpisania umowy. Dima podaje swój dowód osobisty, hazjajka go ogląda długo i wreszcie mówi niezadowolona: „nie mówiłeś, że jesteś z Ujdmurtii”. Dimka spokojnie odpowiada: „Nie pytała pani. Tam też normalni ludzie mieszkają”. Zadumała się nasza Jelena, prawniczka i nauczycielka, osoba światowa, bo często jeździ do Belgii i ma tam swój drugi dom, po czym spytała mnie, z jakiego miasta pochodzę. Bo jej dziadek urodził się w Poznaniu. Odpowiadam, że z Warszawy. „Warszawa – to jak nasz Czertanów. No, Moskwa to wielkie miasto, tu żyją miliony ludzi. W Polsce to bliżej zachodniej granicy już lepiej jest. Poznań to już takie bardziej zachodnie miasto, no ale Warszawa…” Straszne to było, zacisnęłam zęby i przemilczałam, bo bardzo chciałam, żebyśmy wynajęli to mieszkanie. Na szczęście Dima już wkrótce odwrócił sytuację. Spokojnie komentując części umowy, proponując i formułując nowe punkty zdobył sobie szacunek naszej pani prawniczki, która zaczęła na niego uważniej spoglądać i skomentowała: „od razu widać, że gramotny człowiek. A rodzice kim są? A co studiował? O, dyplom z medalem otlicznika? A gdzie pracuje? Och, żeby mój syn był taki!” Ja zemściłam się mówiąc o „bardziej gustownym urządzeniu mieszkania” i pytając o zgodę na wprowadzenie owych zmian. Ale wtedy Jelena była już skłonna zgodzić się na wszystko, bo Dimka podbił jej serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz