25 lip 2009

Moskiewskie multikulti

Na naszej parapetówce było multikulturowo. Ale zupełnie inaczej niż w Berlinie. W Berlinie są ludzie zewsząd, ze Wschodu i Zachodu, z Południa i Północy, ale wszyscy są w równym stopniu obcy, są równie nie-niemieccy. Zamęt wprowadzają (niektóre) wychowane w Niemczech dzieci migrantów i pól-Niemcy oraz Bawarczycy, ale generalnie linie podziału są bardzo klarowne. Moskwa, tak jak Berlin, jest miastem imigrantów. Tu większość jest przyjezdna. Ale wydaje mi się, że obcość tutaj jest bardziej stopniowalna. Są swoi, nasi, obcy, nasi obcy, obcy swoi i tak dalej, aż do zawrotu głowy. W naszej przestronnej kuchni słychać było kilka różnych języków, a wśród gości byli Duńczyk, Koreańczyk, Anglik, Buriatka, Tuwinka, Niemka i Rosjanka z Kaliningradu. Buriatka opowiedziała ciekawą historię: siedzi sobie raz na brzegu fontanny w centrum Moskwy, a tu podchodzi do niej jakiś pijany skin i zaczyna bełkotać, że Rosja dla Rosjan i tak dalej. Ona najpierw spokojnie go przepędza, ale łysol dalej jej przygaduje i zaczyna grozić. Więc Katja jak się nie wkurzy, jak się nie wydrze: „A co ty sobie myślisz? Że niby kim ja jestem?!” Łysy myśli, myśli i zgaduje: Japonka! Chinka! Wietnamka! Koreanka! „Nie! – denerwuje się Katja – jestem Buriatką, obywatelką Rosji! Mam takie samo prawo tu siedzieć, jak i ty!” Okazuje się, że skin nie wiedział, co to jest Buriacja, gdzie leży i w ogóle, że jest częścią Rosji. Zamyślił się, przetrawił nową wiedzę i nachylił się do Katji: „Powiem ci coś, ale to tajemnica. Moja żona jest Cyganką.” I poszedł sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz