24 lip 2009

30.05.2008, piątek

Wczoraj, wracając po 21 z korepetycji z języka niemieckiego, których zaczęłam udzielać, i przesiadając się na Krasnopresnenskiej na „kolcową” linię metra, popatrzyłam na przerzedzony już o tej porze tłumek pasażerów, na piękne płaskorzeźby na stacji, wsłuchałam się w zgrzyt podjeżdżających wagoników i po raz pierwszy odkąd tu jestem pomyślałam: „to moje miasto”. Spędziłam tu kilka miesięcy swojego życia i prawdopodobnie spędzę kilka kolejnych za pół roku. Moskwa nie jest gościnna, ale jak każda stolica, wchłania w siebie „obcych” i przerabia ich na „swoich”. Zresztą, pod pewnymi względami, np. kłótliwości, nie różnię się od rodzimych mieszkańców. Ciągle jeszcze waham się w swoich uczuciach do Moskwy. Ale zauważyłam, że bez względu na to, czy lubię ją czy nie – ja jestem już trochę jej, a ona trochę – moja. Turyści w Moskwie mogliby brać udział w konkursie „Znajdź najbliższe wejście do metra”. Średniej wielkości czerwona i niepodświetlona literka M zlewa się na ogół ze znacznie większymi reklamami i dla niewtajemniczonych zejście do podziemnej Moskwy graniczy z cudem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz