24 lip 2009

29.05.2008, czwartek

Słoneczny dzień, a taki smutny – bo właśnie odjechał Tobi. Na placu boju pozostałyśmy już tylko we trzy: Tiina, Natalka i ja. Wczoraj nasza kuchnia po raz ostatni przeżyła najazd inostrańców, bo Tobi świętował swój ostatni wieczór w obszadze: przyszedł Erik, Simon, Kolja, a także nasze kochane i dawno nie widziane Caro i Susi. Znów ożyła palarnia, choć smutno zrobiło się, gdy Susi zabrała na pamiątkę nasze „skorogaworki” z toalety. Teraz siedzę w obszadze całkiem sama. Dziewczyny poszły na stołówkę, a ja sięgnę do naszej dobrze zaopatrzonej lodówki. Przedwczoraj Simon skończył 30 lat i zrobiliśmy mu party-niespodziankę. Było znów międzynarodowo, wielojęzycznie i wesoło. Najbardziej podobał mi się moment, gdy w gorącej dyskusji o polityce zaczęliśmy mówić w kilku językach naraz, jak komu wygodniej. Dialog składał się głównie z wypowiedzi po rosyjsku, niemiecku i angielsku. Na podstawie moich wrażeń z ostatnich dni wnioskuję, że jeśli zanurzyć się trochę w Moskwę, to można w niej żyć tak samo multikulturowo jak w Berlinie. Żyjący tutaj obcokrajowcy mają swoje ścieżki i swoje miejsca na moskiewskiej "mentalmapie" wydeptane tak samo, jak i wielonarodowi Berlińczycy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz