24 lip 2009

28.02.2008, czwartek

Woda jest tutaj nie najlepsza. I do picia, i do mycia. A do tego jeszcze nie mamy pralki i musimy wszystko prać ręcznie. Niemcy się cieszą, bo proszek do prania ręcznego nazywa się „Mif”, co w potocznym niemieckim oznacza: smród. Przegrałam wczoraj zakład z Tobiasem. Założył się ze mną o piwo, że drugim co do liczby mieszkańców miastem w Polsce jest Łódź. Skąd on to wiedział? Byłam pewna, że to Kraków lub Wrocław. Nic jednak nie wiem o swoim kraju, wprawdzie przegrałam tylko o marnych 300 mieszkańców, ale jednak Tobi miał rację. Kupiłyśmy dziś z Natalią elektryczny czajnik, bo korzystając ze zwykłego musiałyśmy już wcześniej wiedzieć, czy za pół godziny będziemy mieć ochotę na herbatę. Teraz decydujemy spontanicznie! Żeby uczcić nowy zakup i dlatego, że nie miałyśmy nic innego do roboty, urządziłyśmy wieczór filmowy w kuchni. W kuchni dlatego, że tam stoi sofa i stolik, na których można ustawić sprzęt. Głodomory musiały jeść po ciemku, bo jak kino – to kino! Widownia się zwiększyła i teraz leci już trzeci film, ale ja wymiękłam, bo muszę się trochę pouczyć. I tak jestem jedyną osobą, która ma już wymyślony temat pracy. Tina słusznie uświadomiła mi, że nie muszę oddać gotowej pracy dyplomowej już po pierwszym, ale dopiero po trzecim semestrze. Tina jest w ogóle osobą o rozlicznych talentach i działa na mnie uspokajająco. Ma w sobie tyle pozytywnej energii i równowagi psychicznej, tyle spokoju. No i już przepadło, została naszą masażystką i fryzjerką. Oprócz tego czyta przyszłość z dłoni (będę miała dwójkę dzieci po 35 roku życia). Kupiłam dziś naklejki z bukwami na klawiaturę laptopa. Wstukanie tytułu mojej pracy dyplomowej zajęło mi chyba z dziesięć minut. W tym tempie gotową pracę oddam za kilka lat. Wrócę chyba do starych, sprawdzonych metod: kartka papieru i długopis. Przynajmniej myśli mi nie pouciekają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz