24 lip 2009

24.04.2008, czwartek

Właśnie wróciłam z zajęć hipoterapii. Tym razem na zajęciach były dzieci autystyczne, ale całkowicie sprawne ruchowo, więc nie zmęczyłam się tak trzymaniem ich w odpowiedniej pozycji jak poprzednim razem. Nadal jednak uważam, że trzy godziny hipoterapii to porażająca dawka sportu (szczególnie, że rano po wyjściu z metra poszłam w złą stronę i musiałam obejść dookoła calutki hipodrom. Obejrzałam sobie przy okazji trening na koniach wyścigowych). Oprócz tego, że biegałam dziś w kółko po maneżu, to jeszcze czyściłam konie w stajni. Wszyscy byli szczęśliwi: Igor i Natasza – że sami nie muszą tego robić, a ja – że mogę! Stajnia to najprzyjemniejsze miejsce, mogłabym tam siedzieć godzinami. Są tam też psy i koty. Dla mnie pełnia szczęścia: po zajęciach usiadłam przed stajnią na słońcu, obok mnie biały stareńki kundelek, z drugiej strony mały czarny kotek, za mną konie. Po co ja się w ogóle uczę, skoro jestem stworzona do życia na wsi?! Wiosna idzie i nasza zfeminizowana grupa szaleje. Od dwóch dni dziewczyny biegają po salonach krasoty, a dziś doszło do małej rewolucji: Fredka postanowiła nauczyć się robić makijaż! Tiina wymalowała ją nie do poznania i coś mi się zdaje, że jutro Fredka – po planowanych zakupach kosmetycznych – przystąpi do samodzielnej nauki. Jesteśmy w Rosji dopiero od trzech miesięcy. Aż strach pomyśleć, do jakiego stopnia przeobraziłyby się nasze Niemki po rocznym pobycie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz