24 lip 2009
21.02.2008, czwartek
Od przedwczoraj mamy wreszcie studenczeskij bilet! Wszystkie atrakcje kulturalne stoją teraz przed nami otworem, podobnie jak biblioteka na naszym kampusie. Byłam dziś w niej, zapisałam się i od razu wypożyczyłam pierwsza książkę, z której będę korzystać przy pisaniu mojej pracy dyplomowej! Bo mam już temat! Natchnienie spłynęło na mnie znienacka przedwczoraj wieczorem, po spotkaniu z panią dziekan w celu omówienia spraw organizacyjnych. Stało się wtedy dla mnie jasne, że chciałabym pisać po rosyjsku i bronić się w Rosji. Nauka idzie mi świetnie, wprawdzie nie zabrałam się jeszcze do tego nieszczęsnego referatu o Internecie, ale daję z siebie wszystko na innych frontach. Nawet informatyka wydaje mi się do opanowania.
Stwierdziliśmy, że Big Brother to w porównaniu z nami nic wielkiego. Każdy z naszych pokoi to mikrokosmos. Nawet o pierwszej czy drugiej w nocy można natknąć się na jakieś nocne marki w kuchni czy w łazience. A wczoraj rozmawiałam z Carolin przez… kontakt w ścianie. Studencka pomysłowość (i lenistwo)nie zna granic. To Ukrainka Olga podpowiedziała nam ten rodzaj komunikacji. I teraz zamiast podejść do drzwi i przejść dwa metry, które dzielą mnie od drzwi pokoju Carolin, nachylam się do kontaktu nie schodząc z łóżka i wykrzykuję swoje pytanie. Carolin, leżąc w swoim łóżku, odpowiada kontaktowi. Słyszalność doskonała, jak przez telefon!
Wiadomo, że Niemcy są bardzo poukładani, ale to, co wyprawia moja grupa jest niesamowite! Organizujemy narady produkcyjne w kuchni, na których ustalamy wspólne stanowisko w sprawie organizacji studiów i nauki. Zapraszamy na te spotkania naszych ruskich współstudentów. A potem ktoś referuje nasze pomysły profesorowi Kołkowowi lub – jak ostatnio – pani dziekan. Potem znów spotykamy się w kuchni i robimy podsumowanie. Przy każdym kuchennym spotkaniu jest protokolant (zwykle Tina) i wysyła później mailem protokół do wszystkich. Niemiecki Ordnung. Ale podoba mi się to! Wiele dzięki temu osiągnęliśmy (będziemy mieć trzy nowe przedmioty, Rosjanie z naszej grupy są załamani), a system wspólnych narad powoduje, że nikt nie czuje się pominięty.
Oprócz przyjemności, które spotkały mnie – jako Polkę – ze strony sprzedawcy na bazarze i pani dziekan, nie ominęła mnie też sympatyczna pogawędka z bibliotekarką. Omal się nie rozpłynęła, gdy usłyszała, że jestem Polką. Zwiedziła Kraków i była w Zakopanem dwa razy i jest Polską zachwycona! Dowiedziałam się przy okazji, że poza mną żaden Polak się do biblioteki nie zapisał. Czy to znaczy, że jestem obecnie jedyną studentką z Polski na MosGU?
Właśnie wróciłyśmy (6 bab) z miasta. Byłyśmy w klubie Apszu na koncercie jazzowym.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz