25 lip 2009

17 kwietnia 2009, Święta, święta i … wcale nie po świętach!

Na Wielkanoc byliśmy w Warszawie, u mojej mamy. Było święcenie koszyczka, tradycyjne śniadanie wielkanocne i świąteczna atmosfera. Wróciliśmy i … wszystko zaczyna się od nowa, nadchodzi bowiem prawosławna Pascha: jutro pójdziemy oglądać cudze święconki do cerkwi naprzeciw naszego domu, a pojutrze idziemy na „prazdniczne” śniadanie do mamy Dimki. Świąteczna atmosfera najbardziej odczuwalna jest w sklepach: Auchan (w rosyjskiej wersji «Ашан»), w którym robimy cotygodniowe zakupy, był wczoraj zabity ludźmi i wózkami. A zwykle, odkąd nastał finansowy kryzys, świecił pustkami. To znaczy pustkami w wydaniu moskiewskim: można się swobodnie poruszać i ruch jest płynny. Ale wcale nie jest pusto! W Moskwie nigdy nie jest pusto. Chociaż podobno (też ze względu na światowy kryzys gospodarczy) średnia ilość pasażerów w stołecznym metrze spadła o 200 tysięcy. A mimo to w godzinach szczytu nadal nie można nawet igły wetknąć do nabitych wagoników. Postanowiłam, że wszystkich swoich zagranicynzch gości będę oprowadzać po podziemnej Moskwie około godziny 18 w dni powszednie. To niepowtarzalna atrakcja, przerasta ją może tylko metro tokijskie, które zatrudnia pracowników „upychaczy” – ich zadaniem jest dociskać wystające części pasażerów. Póki co, Moskwicze radzą sobie sami w tym zakresie. Ale i tak jest na co popatrzeć! Zbliża się czerwiec. O tym, że się zbliża myślę już od początku lutego. Męczy mnie to z dwóch powodów: po pierwsze, kończy mi się wtedy wiza i ubezpieczenie, po drugie, na czerwiec mam wyznaczony termin obrony. Został mi tylko maj na dokończenie mojej pracy! A przecież jestem jeszcze w przysłowiowym lesie! Brakuje mi części empirycznej, muszę zrobić jeszcze kilka wywiadów, przepisać te, które już mam (o tym, jak ciężka jest to praca wiedzą tylko etnolodzy i tylko od nich oczekuję zrozumienia i współczucia), no i przelać swoje mądrości na bumagę. Codziennie budzę się z leniem i wyrzutami sumienia. Przecież, gdybym miała więcej samodyscypliny, to osiągnęłabym już dawno Wielki Sukces. Napisałabym już 7 książek, mówiła w 6 językach i byłabym profesorką, a tak… Dzień po dniu staczam walkę z leniem, czasami wygrywam ja, a czasami on. Niekiedy mam sprzymierzeńców: promotorka wyznacza mi termin lub (tak jak wczoraj) przestaje działać internet. Wtedy nie mam wyboru, zaczynam i … jakoś idzie. W każdym razie, te codzienne potyczki z leniem wykończają mnie. Basta! Od jutra wszystko będzie wyglądać inaczej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz