24 lip 2009

11.06.2008, środa

Siedzę na walizkach. Od wczoraj sukcesywnie przeprowadzam się do Dimy. W akademiku mogłabym zostać do 15 czerwca, ale po co, jeśli tu już nie ma żywej duszy. Dziś pojechała Natalia, z którą mieszkałam przez te wszystkie miesiące w jednym pokoju. To akademikowe życie w komunie to była dla mnie próba charakteru i wydaje mi się, że przeszłam ją pomyślnie. Przez weekend byliśmy w Petersburgu. Pojechałyśmy z Graziellą i Natalią. Na miejscu był już Simon (pojechał na konferencję o gospodarce). Tym razem przez miasto wiódł mnie turystyczny szlak: Ermitaż, wycieczka statkiem po Newie, muzea i cerkwie. Mieszkaliśmy w samym centrum, na Bolszoj Koniusznej, 200 metrów od Newskiego Prospektu. Dzięki długim pieszym wycieczkom poznałam lepiej miasto i mogę powiedzieć, że się w nim całkiem nieźle orientuję. Petersburg jest niewątpliwie piękny. Piękny i interesujący, europejski w najlepszym stylu. Ale wieje tam taki wicher, że za nic w świecie nie chciałabym tam mieszkać. (W Moskwie też nie ma upałów, ale Moskwa to już moje miasto). Poznałam kilkoro petersburskich ekspatów – znajomych Grazielli i Simona. Bardzo ciekawi ludzie. Wszyscy ci zachodnioeuropejczycy, którym chce się łamać głowę trudnymi słowiańskimi językami i mieszkać w krajach Europy Wschodniej, w których – w porównaniu z ich „poukładanymi” ojczyznami – wszystko jest na opak, to są bardzo interesujące postaci. I wśród takich wędrowców coraz częściej spotkać można ludzi, którzy wychowywali się w mieszanych małżeństwach, są dwujęzyczni i przez większość swojego życia przenosili się z miejsca na miejsce. Znak czasów. Najbardziej złośliwym, ale i najbardziej interesującym pytaniem, jakie można im zadać to: „a gdzie jest twój dom?” Odpowiedzi są różne – dla tych nieustatkowanych nomadów domem jest najczęściej jeszcze dom rodziców, albo to miejsce, w którym mieszkają teraz – choćby przejściowo. Ja sama nie umiałabym jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście, że najważniejsza jest dla mnie Warszawa, gdzie mieszka moja mama. Nie wyobrażam sobie spędzać świąt gdzie indziej, a to całkiem dobry miernik „zadomowienia”. Ale najczęściej określam siebie jako „przejściowo bezdomną”, bo nie ma na świecie miejsca, gdzie byłyby złożone wszystkie moje rzeczy, i do którego mogłabym wracać. I to mnie martwi, bo stan mojego posiadania rośnie, a miejsca do przechowywania nie mam. W każdym razie, weekend w Petersburgu był niezwykle udany, bo oprócz atrakcji turystycznych i towarzyskich zobaczyłam jeszcze cuda natury: białe noce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz