24 lip 2009
09.03.2008, niedziela
Prazdnik za prazdnikiem! Nie ma to, jak życie w Rosji! Wczoraj był Dzień Kobiet, dziś Maslenica (coś w rodzaju naszego powitania wiosny i topienia Marzanny), a jutro wolny dzień (oficjalnie - zamiast soboty, ale wydaje mi się, że to zdrowy rozsądek zwyciężył: połowa Rosjan i tak nie dojechałaby do pracy). Wczoraj nasi koledzy zrobili nam niespodziankę i przynieśli dla każdej za nas kwiaty i prezent. Cala Moskwa świętowała, ale beze mnie, bo ja nie ruszałam się z akademika, tylko w przypływie nagłego natchnienia pisałam referat o globalizacji. Dopiero późnym wieczorem poszliśmy z Natalką, Sergejem i Żenią na bilard. Rosyjski bilard. Wszystkie bile białe, grasz jak chcesz, byle trafić. Żadnych reguł, chyba, że na niekorzyść przeciwnika. Mimo to zaskoczyłam chłopaków swoimi umiejętnościami. A dziś trzeba było wcześnie wstać, bo dziś święto powitania wiosny, kiedy to je się bliny (bo jak nam powiedział pewien Rosjanin, są okrągłe jak słońce) i pali kukłę. Poszliśmy w kilka osób na festyn do wielkiego parku przy stacji Kołomenskaja. Carolin, Susanne i Tobias zawezwali swoich znajomych i znów było międzynarodowo: Niemcy, Szwajcar, Rosjanie i ja. Powłóczyliśmy się po parku, pojedliśmy szaszłyki, a kiedy odwilż i błoto były już nie do zniesienia pojechaliśmy do centrum na kawę. Poszliśmy do „Kwartiry 44”, gdzie byłam już kiedyś z Graziellą. Rozmawialiśmy, jak zwykle, w kilku językach naraz, istna wieża Babel. Nawet po polsku: zadziwiające, ile osób na świecie odwiedziło Polskę i polubiło ten język!
Teraz znów jesteśmy w domu: niektórzy chorują, inni się uczą, jeszcze inni robią ręczne pranie lub wykonują podobne czynności domowe. Spokój.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz