24 lip 2009
06.02.2008, środa
Przez ostatnie dwa dni nie miałam w ogóle czasu pisać. I chyba już tak będzie. W międzyczasie przyjechała część grupy, ostatnie dwie osoby dojadą jutro. Czujemy się tu jak na obozie: mieszkamy tu niczym w jakimś schronisku młodzieżowym, dookoła śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg, pijemy i nie wysypiamy się. Wreszcie czuje, że żyje!
Dzień moich urodzin to jednocześnie dzień załatwiania wszystkich formalności. Biurokracja po stokroć gorsza od niemieckiej, z każdym papierkiem trzeba biegać od okienka do okienka. Nikt nie wie, jak załatwiać nasze sprawy, dzwonią do siebie z pytaniami, a my biegamy po całym kampusie w te i nazad. W administracji siedzą cztery panienki, jedna pisze na komputerze (bardzo powoli, bo ma tipsy i wpadają jej pomiędzy klawisze), a trzy jej się przyglądają. Nasze dyplomy muszą być uznane przez ministerstwo, nasze wizy przedłużone, akademik i nauka opłacone, musieliśmy zrobić sobie fotografie i złożyć dokumenty w celu wyrobienia legitymacji studenckiej. Co do fotografii, to potrzebnych nam było 10 czarno-białych. Fotograf w swoim zakładzie fotografuje cyfrówką, a potem robi korektę! Zaciera pryszcze, wyrównuje niesforne kosmyki, usuwa wszystko, co mu się w twarzy fotografowanej osoby nie podoba.
Jesteśmy tutaj „magistrantami”, bo "magistrantura" to tutaj studia podyplomowe. System edukacji jest zupełnie inny niż u nas, więc nie dziwię się temu, że musimy poddać nasze dyplomy nostryfikacji. Studia nie różnią się wiele od szkoły: są dzwonki na przerwę, siedzimy w ławkach, zadają nam prace domowe. Mamy wolne poniedziałki (bibliotecznyj deń) i czwartki (na razie tylko, od połowy marca zacznie się nowy przedmiot), ale za to musimy się uczyć też w sobotę! Uczelnia jest bardzo bogata: sala komputerowa wyposażona w najnowszy sprzęt, a każdy profesor wykorzystuje na swoich zajęciach prezentacje PowerPoint! Nawet zbliżający się ku emeryturze wykładowcy umieją się tym posługiwać! Nasze prace domowe zgrywają nam na USB! Ale najpiękniejsze jest to, że mamy Internet w naszych pokojach w akademiku! Rewelacja!
Po załatwieniu tylko kilku spraw z całej naszej listy zabrakło nam czasu i chęci na dalszą walkę z biurokracją. Zaczęłam przygotowywać swoje przyjęcie urodzinowe. Jak na trzeci dzień pobytu w Moskwie miałam całkiem sporo gości. Zabawę urządziliśmy w naszej kuchni, w której od niedawna mamy też sofę przytarganą z korytarza. Było po rosyjsku: podałam pielmienie, kiełbasę, ser i chleb, oliwki, ogórki oraz dużo piwa i wódki. Moi goście przynieśli szampanskoje, wino, tort, kwiaty i prezenty. Z mojej grupy (czyli z domowników) była Natalia, Tobias, Andżelika, Carolin, Friederike, Sergej, który już się do nas przeprowadził, a ponadto przyszedł Żenia i Graziella z Simonem, swoim narzeczonym. Było internacjonalnie (Polka, Niemcy, Rosjanie, Duńczyk i Włoszka), wesoło i głośno. Potańczyliśmy nawet w rytm ruskich hitów – dla mnie pełnia szczęścia. Gościom nie wolno zostawać na noc, więc Graziella i Simon musieli przed północą wyjść, Żenia sobie tylko wiadomym sposobem już w niedzielę dostał wremiennyj propusk i może do nas przychodzić kiedy chce i zostawać skolka ugodno. Impreza trwała do nocy, a następnego dnia zaczynaliśmy swoje pierwsze zajęcia w tym semestrze o 9 rano. Czułam się strasznie (to wiek daje się już we znaki), ale dzielnie przetrwałam 4 godziny informatyki (!) i 4 godziny historii i metodologii nauki.
Po powrocie, czy raczej przyczołganiu się do domu (tak nazywamy nasz akademik, korpus „Dolce”) przebrałam się w piżamkę i chciałam odespać, ale nasze ruskie studenty zabrały mnie i Natalkę na przejażdżkę bmw po Moskwie. Widziałam straszliwie długą białą limuzynę. Wyglądała jak nocny klub na kółkach i normalnie jechała sobie po centrum. Ale brudna była tak samo jak wszystkie inne samochody. Korki w Moskwie rzeczywiście są ogromne, lepiej jeździć metrem. Jutro mamy dzień wolny i wybieramy się z Natalką na Arbat. Natalia jest świetnym kompanem, obie mamy wrażenie, że znamy się od lat. Najlepiej bawimy się we własnym towarzystwie i żałujemy, że nie możemy się sklonować, byłoby jeszcze więcej humoru i zabawy. Postanowiłyśmy się nie kłócić jak długo się da. Natalka jest Niemką urodzoną w Kazachstanie i jest dwujęzyczna.
Kwestie językowe to w ogóle osobny temat. Wszyscy staramy się maksymalnie dużo mówić po rosyjsku i doszło do tego, że po rosyjsku mówimy między sobą. Śmiesznie to brzmi i pełno w tych rozgaworach błędów, ale my się dogadujemy. Zresztą trudno oddzielić oba języki i bywa, że zaczynamy zdanie po niemiecku, a kończymy po rosyjsku. Ja mam kompletny mętlik w głowie i zdarza mi się wykrzykiwać coś po polsku. A dziś przyszedł jeszcze kryzys i zdaje mi się, że już nic nie umiem, chciałabym dyskutować o problemach światowej gospodarki albo po prostu błysnąć dowcipem, a tu zatyka mnie i nie mogę się wysłowić. Ale zaciskam zęby i od jutra będę zapisywać nowe słówka w notesie.
I jeszcze dwa słowa o zimie: jest biało i pięknie. Śnieg sypie co dzień. I skrzypi tak pięknie pod nogami. Od lat nie słyszałam tego dźwięku. Po przejażdżce po Moskwie zrobiliśmy sobie spacer po kampusie, obrzucaliśmy się śnieżkami, robiliśmy orły w zaspach - tyle białego puchu, że można oszaleć!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz