24 lip 2009

03.03.2008, poniedziałek

Bibliotecznyj deń. Rzeczywiście, od rana usiłuję się uczyć i odnoszę pewne sukcesy na tym polu. Przychodzi mi to jednak o tyle trudno, że znów wczoraj położyłam się spać o 3 w nocy. Ale od początku. Pojechałyśmy we trzy – ja , Carolin i Tina – aby tropić wyborczą atmosferę w Moskwie. Nie poczułyśmy w mieście nadzwyczajnego ani podniosłego nastroju, a ponura pogoda (chlapa, kałuże, nieustający deszcz) dawała wyobrażenie o ponurej przyszłości Rosji i nie sprzyjała ewentualnym zgromadzeniom. Jedyne, czego było więcej niż zwykle, to milicja. Plac Czerwony został zamknięty, bo wieczorem odbywał się tam koncert. Na koncert trzeba było mieć przepustki. Nie jestem pewna, wydaje mi się, że były bezpłatne, ale faktem jest, że znowu Rosjanie zrobili to, co tak lubią: demonstrację władzy. Cały wielki plac ogrodzony, co 2 metry wzdłuż metalowych płotów stoją milicjanci, a sporadycznie nawet milicjant z megafonem krzyczący: „Obywatele! Ile razy mam powtarzać, że przejścia nie ma! Zamknięte!”. A wejście możliwe tylko z kwitkiem. Znowu formalizm, znowu bumażka. Poważnie martwię się o stan lasów w Rosji, tyle zbędnego papieru nie produkuje się chyba nigdzie w świecie! Milicjanci byli wszędzie, oficjalnie po to, aby chronić obywateli i usprawniać przygotowania do koncertu, który – odniosłam wrażenie – był darem władzy dla poddanych. Igrzysk i chleba! Są igrzyska, jest chleb, a car właśnie przekazał władzę wybranemu przez siebie następcy. Na szczęście wbrew temu, czego obawiałam się przed przyjazdem, spotkałam tu niemal wyłącznie osoby, które zdają sobie sprawę z absurdalności tej sytuacji. Podobno jakieś demonstracje odbywają się dziś. Nie wiem, ale już wczoraj, zgodnie z planem, świętowane było zwycięstwo jedynie słusznego kandydata. Władze ze wszystkich sił starały się nadmuchać przedwyborczą gorączkę. Ponieważ spodziewano się bardzo słabej frekwencji, to zorganizowano sprawną akcję reklamową. Wszędzie plakaty wzywające do „rodzinnego głosowania” (przypominam, że rok 2008 jest w Rosji Rokiem Rodziny), bilety do metra mają na odwrocie napis „2 marca – dzień wyborów”, to samo na przystankach autobusowych, na słupach reklamowych i na budynkach (wielkie ekrany), nawet operatorzy sieci komórkowych przysyłali swoim abonentom sms-y wzywające do udziału w wyborach (też je dostaliśmy). Ale zatroskani codziennością Moskwiczanie zachowywali się jak zwykle: przysypiali w metrze, kłócili się w sklepach, pchali na przystankach. Ja wykorzystałam pobyt w centrum i spotkałam się z Graziellą. Dziewczyny wróciły wcześniej do akademika i po raz kolejny mogłam rozkoszować się tym, że daję sobie sama radę w tym ogromnym mieście. Berlin, Warszawa – to jakieś małe miasteczka w porównaniu z Moskwą. Choć ze względu na dziury w nawierzchni i chaos architektoniczny Warszawa wydaje mi się Moskwie bliższa. Kiedy parę dni temu czekałam przed Jelisejewskim Supermarketem na spóźniającą się Graziellę, to w ciągu 10 minut przeszło obok mnie chyba z tysiąc osób. Zresztą wystarczy jedna przejażdżka metrem. To są ludzkie rzeki, które wlewają i wylewają się w regularnych odstępach ze stacji. Metro jeździ tu średnio co 2 minuty. Może nawet częściej, bo zanim zginie światełko ostatniego odjeżdżającego wagonika, to już podjeżdża nowy pociąg. Ja wsiadam do metra na końcu świata, na stacji końcowej linii fioletowej, na Wychino. Pociąg podjeżdża pusty, ale wsiada doń tyle osób, że większość musi stać. Przy czym na peronie ciągle są ludzie: co dwie minuty komplet pasażerów. Skąd się te ludzkie masy biorą? Nie wyobrażam sobie co się dzieje w godzinach szczytu. Susanne jechała metrem o 8 rano i powiedziała, że już na Wychino nie trzeba było się niczego trzymać, bo tłum był tak gęsty. Wracając o pólnocy zderzyłam się przed wejściem do akademika z Natalką, która akurat wróciła ze swojej wyprawy do Jarosławia. Jak ją zobaczyłam, to zrozumiałam, że jednak trochę się za nią stęskniłam przez te dwa dni. Jesteśmy wszyscy ze sobą tak zżyci, że chwilami odnoszę wrażenie, że to jakaś grupowa choroba. No i zrobiła się spontaniczna pokojowa nasiadówa, najpierw przyszła Susi z piwem, potem Sergej, potem opowiadałyśmy sobie z Natalią co się wydarzyło w naszym życiu pod nieobecność tej drugiej… zeszło się pół nocy. A teraz przyszła Fredka, żeby nam powiedzieć, że na naszym balkonie jest dwóch mężczyzn. To bardzo przydatna informacja, zawsze staramy się z Natalką wiedzieć o takich zdarzeniach i brać w nich czynny udział. Okazało się, że umundurowani młodzieńcy szpachlują okno balkonowe. Mam nadzieję, że nie zabiją gwoździami naszej palarni…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz