25 lip 2009

03 czerwca 2009, Łże-batiuszka

Wczoraj zaobserwowałam malowniczą scenkę rozgrywającą się pod klasztorem, naprzeciw którego mieszkamy. Pielgrzymujących do świętych szczątków Moskiewskiej Matriony są setki dziennie, zatem dla proszących o jałmużnę to świetny zarobek. Codziennie widać te same babcie i dziadków, niektórzy wyglądają biednie, inni na zapijaczonych, ktoś się modli, ktoś płacze… Po drodze do metra stoją też batiuszkowie i sprzedają świeczki cerkiewne. A wczoraj, u samych wrót klasztoru stał batiuszka, w jednej ręce trzymał jakiś papier ze stempelkami, w drugiej reklamówkę na datki. Wyglądał na tyle dziwnie, że mu się wnikliwie przyglądałam i pomyślałam, że chyba jest oszustem. Rozmodlone kobiety wychodzące z chramu dawały batiuszce datki, no jakże nie dać świętemu człowiekowi. Ale buty zakonnika były z długimi noskami i klamerką, widać było też dżinsowe nogawki spodni. Lico batiuszki było nieświęte, bo bez brody, a chytrością przypominał Akuninowskich cwaniaczków z XIX-wiecznej Suchariowki. Chyba stał tam niedługo, bo dopiero teraz rzuciły się na niego babcie-żebraczki. Mafia, wszędzie mafia. „To nasze miejsce, won!”, „takie szmatki to i ja sobie mogę kupić!” krzyknął żebraczek płci męskiej. Przeganiali łże-batiuszkę, który tłumaczył, że odszedł z klasztoru, że zbiera na operację i że ma dokumenty (bumaga ze stemplem, świętość najświętsza). Skończyło się poszturchiwaniem i przepychankami z babcią-pijaczką, oraz groźbami batiuszki, że „zawoła Saszę i dopiero zobaczą!” Co było dalej, już nie zaobserwowałam, bo podjechał mój trolejbus. Ciekawe: kto kogo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz