16 wrz 2011

Post, który do niczego nie pasuje

Mam mało czasu. Ledwie mi go starcza na podstawowe czynności, a na dodatkowe często go brakuje. Dodatkowe to moja dysertacja. Tyle myśli, buzująca wena twórcza, a tymczasem rozdział o ksenotransplantacji czeka, a poruszająca historia Baby Fae kołacze mi się gdzieś pod czaszką, ale nie została jeszcze włączona w treść mojej pracy. Odkąd mam dziecko na wiele moich tematów spojrzałam z nowej perspektywy i już nie jest mi tak łatwo pisać i czytać o okropnościach.
Baby Fae to dziewczynka, która urodziła się w USA w 1984 roku z zespołem hipoplazji lewego serca. W tamtych czasach jedyną szansą na przeżycie w takim wypadku była transplantacja. Tymczasem zamiast przeszczepić maleńkiej Baby Fae dostępne (brr... to też brzmi strasznie, w końcu organy nie rosną na drzewach, ale pochodzą od innych ludzi) serce noworodka, lekarz, naukowo zajmujący się ksenotransplantacją (przeszczep organów zwierząt człowiekowi), za zgodą rodziców dokonał przeszczepu serca młodego pawiana. Baby Fae zmarła wkrótce z powodu powikłań po przeszczepie.
Wiele w tej sprawie jest niejasności, przede wszystkim, czy lekarz miał prawo wybierać alternatywny sposób leczenia w sytuacji, gdy dostępna była tradycyjna metoda ratowania życia (przeszczep od ludzkiego dawcy). Czy rodzice dali swoją zgodę będąc w pełni poinformowanymi, czy nie zostali zmanipulowani. Byłoby to o tyle prostsze, że w znajdowali się w separacji, mieli problemy finansowe i problemy z prawem. Czy komitety etyczne wystarczająco dokładnie przeanalizowały ten przypadek, czy nie doszło do nadużyć. Ponadto trudno zaufać lekarzowi, który w swojej praktyce medycznej kieruje się światopoglądem religijnym. Ten lekarz (Leonard Bailey) stwierdził potem na konferencji prasowej, że nie wierzy w teorię ewolucji. Całość dopełnia fakt, że do 1997 roku dane Baby Fae i jej rodziców były trzymane w ścisłej tajemnicy, co nie ułatwiło pracy etykom próbującym obiektywnie ocenić ten przypadek.
Właściwie nie wiem, dlaczego piszę o tym wszystkim: nie należy to do tematów rosyjskich ani moskiewskich. Miałam pisać o Czeburaszce, miało byc sielsko i anielsko. A wyszło tak.
Zatem może jeszcze pociągnę ten wątek. Po pierwsze, (bio-)etyka nadal nie jest dość mocno ugruntowana w świadomości wielu naukowców i lekarzy, ale działalnośc komitetów etycznych jest bardziej restrykcyjna, więc dziś coś takiego już by się zdarzyć nie mogło. Po drugie, ksenotransplantacji nie przeprowadza się obecnie, właśnie ze względu na powikłania związane z odrzuceniem organów przez nasz system immunologiczny, a także przez możliwość zarażenia człowieka wirusami chorób zwierzęcych. Wyjątek stanowią przeszczepy zastawek serca swiń. W ogóle, pod uwagę brane są niemal wyłącznie świnie, a nie bliższe nam małpy naczelne, a to z kilku powodów, m.in łatwości hodowli, wielkości i podobieństwa organów, mniejszego ryzyka przeniesienia wirusów. Nie jestem jednak zwolenniczką ksenotransplantacji. Oczywiście, zabijanie zwierząt w celu ratowania czyjegoś życia jest bardziej dopuszczalne niż zabijanie na kotlety, ale skoro nauka rozwija się tak szybko, to jest szansa, że wkrótce będziemy mogli hodować organy w warunkach laboratoryjnych. Pozwalać im "rosnąć" jak roślinom. Taki przeszczep byłby mniej ryzykowny i nie wiązałby się z etycznymi problemami na osi dawca-biorca (kimkolwiek byłby ów dawca). Jeszcze jedna myśl: gdyby w nauce było więcej kobiet, to może nie doszło by do wielu bezsensownych i okrutnych eksperymentów. To taki wyświechtany banał, no i generalizacja (bywają okrutne kobiety i miłosierni mężczyźni), ale odkąd mam dziecko to tak mi się wydaje. Ktoś, kto w bólach dał życie, ma chyba dla życia większy szacunek.
Tak, teraz to już ten post zupełnie do niczego nie pasuje.

1 komentarz:

  1. Może post i do niczego nie pasuje, ale przynajmmniej pomaga Ci uporządkowac myśli, co być może pozytywnie się przełoży i na dysertację, czego Ci szczerze życzę.

    Oczywiście nie zwalnia CIę to od napisanie o Czeburaszce:-)
    Umiarkowany zwolennik czebureków.

    OdpowiedzUsuń