19 sie 2011

Gorki Leninskie

Marząc i planując daleką wyprawę postanowiliśmy, póki co, więcej poruszać się po Podmoskowiu. Kupiliśmy w tym celu przewodnik (a także składany wózek) i po krótkim zastanowieniu nasz wybór padł na Gorki Leninskie. I to był strzał w dziesiątkę (w przeciwienstwie do wcześniejszej chaotycznej wyprawy do Gżeli).
Droga do posiadłości Gorki (przydomek Leninskie jest oczywiście późniejszy) nie sprawia (niemal) żadnych trudności nawet, gdy jedzie się z małym dzieckiem w wózku. Żadnych dworców, elektryczek: metrem do stacji Domodiedowskaja, a stamtąd autobusem 439 do przystanku Posiołok Gorki Leninskie.
Na sporym terenie mieści się kilka muzeów, ale my zdecydowaliśmy się tylko na zwiedzenie głównej atrakcji - samego dworku. Majątek należał kolejno do Trubeckich, Beketowych, Buturlinych i Łopuchinych. W XIX stuleciu, w okresie, gdy należał do generała Pisariewa, został wybudowany w nim główny budynek, wraz z dwoma skrzydłami. Jego dzisiejszy wygląd jest zasługą ostatniej właścicielki, Zinoidy Morozowej, wdowie po słynnym rosyjskim przedsiębiorcy, Sawie Morozow. Ta postać wzbudziła moją sympatię i współczucie, na przekór opowieściom przewodniczki, oddanej całym sercem wyłącznie następnemu mieszkańcowi majątku, którym był - jak sama nazwa wskazuje - Lenin. Żył i umarł w Gorkach, a od lat 50. wycieczki młodzieży i ludu pracującego nawiedzały to miejsce jako niemalże kultowe. Obecność maski pośmiertnej Lenina oraz sakralność miejsc naznaczonych jego obcowaniem (tabliczka: "Tą drogą wielokrotnie prezejeżdżał W.I.Lenin") powodowały, że było to jedno z najczęściej zwiedzanych miejsc w Rosji. Teraz popyt na Gorki Leninskie jest znacznie mniejszy, zwiedzający są sceptyczni, a kwiaty przynoszą ze soba już tylko Chińczycy i miałam wrażenie, że pani przewodnik, choć usiłuje to skrywać, tęskni za minionymi latami. Była entuzjastyczna, gdy mówiła "oto dlaczego Lenin wybrał właśnie nasz majątek", pewien paternalizm wobec zwiedzających, pieszczotliwe "nasz majątek" i "wybrał" w odniesieniu do zajęcia cudzego mienia powodowało, że miałam wrażenie bycia na jakiejś szkolnej akademii. To wrażenie spotęgowały muzealne kapcie, które wkładało się nie wiadomo po co - posadzki były przykryte dywanami i bieżnikami zupełnie niepasującymi do reszty wystroju. A wystrój był w większości oryginalny, zachowało się wiele mebli i przedmiotów należących jeszcze do Zinoidy Morozowej. Lenin nie chciał nic zmieniać. W ustach naszej przewodniczki brzmiało to jak pochwała skromności wodza proletariatu, do moich uszu jednak dochodziło inne przesłanie: te luksusowe wnętrza Leninowi się podobały. Żył sobie ten idealista wcale wygodnie: własny kinoprojektor, wanna zrobiona na zamówienie w Wielkiej Brytanii, działająca na zasadzie termosa, eletryczność i telefon (psuł się i Lenin się złościł, a ja odczułam mściwą satysfakcję słysząc o tym), a w garażu... rolls-royce. Spał i przyjmował gości w jednym tylko pokoju, żeby "nie onieśmielać ich wyglądem pozostałych pokoi". Przeniknięci podniosłością miejsca na paluszkach przechodzimy przez pokój, w którym Lenin zmarł, oto łóżko na którym leżał. Wdowa zadzwoniła do komitetu partii, przyjechał Stalin, spał tuż obok, o tu, a tutaj były wystawione zwłoki...
Przewodniczka niechętnie odnosiła się do Zinaidy Morozowej, bo ta "była skąpa, liczyła każdą kopiejkę". Ale to właśnie dzieki niej posiadłośc Gorki rozkwitła i została wyposażona w najbardziej postępowe wynalazki tamtych czasów. Gdy zaczęła się rewolucja Morozowa stanęła przed wyborem: emigrować zabierając z sobą co się da, ale pozostawiając majątek na niewątpliwe zmarnowanie, albo zostać na swoich włościach mając nikłą nadzieję, że wszystko jeszcze się ułoży. Została. Z początku miała "glejt", pozostała w swoim domu. Potem przeprowadzono ją do 6-pokojowego mieszkania na Arbacie. Potem kolejno odbierano jej pokoje, wreszcie wylądowała w komunałce. Tam umarła. A w jej domu "skromnie" pomieszkiwał sobie wielki idealista, snując plany światowej rewolucji proletariatu. Brrr...
Oprowadzanie trwało ponad godzinę i pomimo wyuczonej recytacji przewodniczki, kapci muzealnych i linek, które odgradzały praktycznie wszystko, bardzo mi się podobało. Gorzej miał Dimuha, bo trzymał na rękach Sofkę, a ta - zachwycona - śpiewała sobie i gaworzyła, dlatego Dimka musiał pozostawać o jeden pokój w tyle.
W środku można fotografować tylko za opłatą, więc zdjęcia są plenerowe:






2 komentarze:

  1. Zuchy, ze nie siedzicie w domu! Piszesz, że względnie łatwo sie podróżuje bo bez elektriczek i dworców. Ale przecież metro z wózkiem chyba też nie jest proste do pokonania? Rozumiem, ze autobus z wózkiem składanym i dzieckiem na ręku to nie problem, ale samotna matka by chyba była w kłopotach?

    Dobrze, że to Ty słuchałas przewodniczki a Dimuha z młodą byli o salę dalej. Tak trzymaj, nie daj ich zindoktrynowac!! Ty jesteż bardziej odporna:-) Potam im opowiesz "od siebie" :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. http://kruk-foto.blog.pl/6 paź 2011, 00:19:00

    Biedni ci proletariusze...

    OdpowiedzUsuń