11 mar 2011

Rosja - dziki, stumilowy las?

Czytając cudze blogi oraz wspominając błędy młodości doszłam do wniosku, że... moje małżeństwo nie nosi najmniejszych oznak małżeństwa wielokulturowego! Nie ma w nim żadnych "etno-smaczków", żadnych kulturowych różnic, a co za tym idzie, konieczności ustępstw i kompromisów.
Nie ma żadnych różnic w podejściu do wychowywania Sofki, nie ma problemów językowych, co wynika chyba także z tego, że "rozumiemy się bez słów"... Różnice kulinarne, (a wiadomo, że kuchnia to ważny kulturowy wyznacznik), także nie wynikają z róznic narodowych, bo to, że ja uwielbiam makaron, a Dimka za nim nie przepada to nie jest raczej rezultat kulturowej przynależności.
Albo Rosjanie i Polacy są sobie kulturowo tak bliscy, albo znaleźliśmy się nieco z boku tradycyjnych podziałów.
To samo dotyczy moich rosyjskich znajomych, którzy nie stanowią już dla mnie źródła etnologicznych obserwacji. Mam wrażenie, że nie różnimy się wcale, tzn. nie bardziej, niż to wynika z różnic charakterologicznych, jakie pojawiają się w jednolitej narodowościowo grupie osób.Więcej etnologicznych spostrzeżeń miałam podczas kilkuletniego pobytu w Niemczech, gdzie nie udało mi się do końca pokonać poczucia obcości. I to pomimo pobytu dłuższego niż mój pobyt w Rosji, pomimo studiów i pracy, pomimo tego, że Berlin był o wiele bardziej przyjazny i gościnny niż Moskwa.

Jednak nie znaczy to, że wrosłam w moskiewską codzienność! Z tyloma rzeczami wciąż nie mogę się pogodzić i zaakceptować ich. Największym moim wrogiem jest rosyjska biurokracja. Zresztą wycelowana nie tylko w obcokrajowców, ale i w tuziemców, głównie w inogorodnych. Chociaż pewne zmiany już nastały (na przykład ułatwiono procedury rejestracji tymczasowej), to jednak zwykły obywatel ma wciąż pod górkę. Poza tym denerwuje mnie chaotyczny ruch uliczny. To też odrębna kwestia, można opisywać ją godzinami i  nie wyczerpać tematu. Dla pieszych zmorą są zastawione samochodami chodniki (brak miejsc parkingowych w całym mieście!), dla kierowców - samochody uprzywilejowane, tzw. migałki. Wielu polityków, biznesmenów i innej swołoczy, której to wcale nie prztysługuje, jedzie na sygnale, łamiąc przy tym zasady ruchu drogowego. Opinią publiczną co i raz wstrząsają informacje o wypadku, w którym giną niewinni ludzie, a ci, którzy jechali na sygnale pod prąd w swoich luksusowych samochodach wychodzą bez szwanku i na dodatek zostają uniewinnieni! Ponieważ jednak miarka się przebrała, to powstał ruch społeczny - grupa entuzjastów oraz osoby postronne, które im sporadycznie pomagają - walczący z tym bezprawiem na drogach. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez internetu (chwała technologiom!). Kto jest świadkiem złamania zasad ruchu drogowego albo co gorsza spowodowania wypadku przez nielegalnie posługujący się syreną pojazd nagrywa zdarzenie i wysyła na bloga aktywistów. Materiał dowodowy jest i nie jest już tak prosto sprawcy przekupić albo zastraszyć stróży porządku. Najgłośniejszy taki wypadek zdarzył się w zeszłym roku na Leninskim Prospekcie, kiedy to prezes LUKOILU jadąc pod prąd zderzył się z czołowo z samochodem, w którym jechały dwie kobiety. Obie zginęły na miejscu. Jedna była cenionym lekarzem, druga, jej synowa, osierociła trzymiesięczne dziecko. Biznesmen wyszedł bez szwanku, nie tylko z wypadku, ale i ze sprawy sądowej. Jak przeczytałam w jednym z ostatnich numerów "Russkiego Reportera", sprawa sądowa (apelacje) ciągną się nadal, ale o sprawiedliwośc walczy już tylko dziadek osieroconego dziecka - ojciec zmarł wkrótce po swojej żonie, dostał wylewu. Niedawno zdarzył się podobny wypadek, tym razem samochód polityka zderzył się czołowo z samochodem (prawidłowo!) prowadzonym przez 23-letnią dziewczynę. Ona w stanie ciężkim znalazła się w szpitalu, politykowi nic się nie stało, jego szofer zginął na miejscu. I może właśnie dlatego, że umarli nie mają głosu, winą obarczono szofera. A przecież główny sprawca siedział z tyłu. Ot, taka długa dygresja na temat niebezpieczeństw ruchu ulicznego.
Wracając do tego, co mnie w Moskwie drażni, to muszę jeszcze wspomnieć o wszechobecnym dymie papierosowym. Z wielką nadzieją wypatruję wprowadzenia ograniczenia palenia w miejscach publicznych. Na razie palić można wszędzie, a znaleźć kawiarnię czy restaurację z salą dla niepalących z prawdziwego zdarzenia (czyli cos innego niż trzy stoliki oddzielone od reszty sali wielkim rododendronem) to wciąż trudniejsze niż wejść do restauracji lub kawiarni z miejscami wyłącznie dla palących.
Kolejna moja zmora to niemożność swobodnego poruszania się z wózkiem (ten punkt poświęcam także niepełnosprawnym, których tu w ogóle nie widać, a przecież na pewno są - po prostu nie mają jak wyjśc z domu). Jeśli już chodnik jest niezastawiony przez samochody, to dlatego, że ma bardzo wysoki krawężnik. Większość stacji metra jest nieprzystosowana do podróży z wózkiem, podobnie jest z przejściami podziemnymi. Nie mówiąc już o sklepach, aptekach i urzędach.

Ten post jest częściowo odpowiedzią na pytanie mojej znajomej z Polski, która przysyłając mi link do mrożącego krew w żyłach reportażu Hugo-Badera "W Stumilowym Lesie" o morderstwach, pobiciach i zaginięciach dziennikarzy w Rosji, spytała: jak ty możesz żyć w tym dzikim kraju?

Sęk w tym, że im dłużej tu jestem, tym mniej wydaje mi się dziki. Na pewno po częsci to kwestia przyzwyczajenia, ale z drugiej strony... wiele zrozumiałam, a wiele z wyobrażeń o Rosji okazało się wymysłem i przesadą. Taką źle pojętą "egzotyką". Dla większości Polaków Rosja nie zmieniła się od lat 90-ych: mafia, "nowi Ruscy", bieda sąsiadująca z przepychem i gangsterskie strzelaniny w środku miasta w samo południe.
Zgadzam się z tym, że wiele ze straszności opisywanych przez polskich dziennikarzy jest prawdą. Ale zadaniem współczesnego dziennikarza jest także, aby swój produkt sprzedać - dlatego nie obywa się tu bez pewnej przesady, podkolorowania faktów i stworzenia atmosfery grozy. Dla przeciętnego człowieka, który nie angażuje się w politykę i chciałby sobie spokojnie i wygodnie żyć, największe problemy to te, które opisałam powyżej. Tę liste można jeszcze rozwinąć, można napisać o problemach w kursowaniu elektriczek, o drożyźnie, o problemach mieszkaniowych... Ale podobne zmory są udziałem większości dużych miast na całym świecie. A Moskwa nie jest chyba bardziej niebezpieczna niż na przykład Nowy Jork.

Moja odpowiedź, jeśli ma byc krótka i węzłowata, to będzie brzmiała tak: żyje mi się tu normalnie. Raz lepiej, raz gorzej. Mam nadzieję, ze z każdym rokiem będzie coraz lepiej. Wierzę w rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Rosji i w to, że głos "zwykłych ludzi" okaże się w wielu ważnych kwestiach dotyczących codzienności decydujący. O tym, że to nie mrzonki świadczyć może działalność Aleksieja Nawalnego - zwykłego człowieka, który chce, żeby w Rosji żyło się lepiej. O nim napiszę wkrótce.

1 komentarz:

  1. W pełni popieram przesłanie:-) Chyba w kazdym większym mieście świata są dzielnice, czy ulice, gdzie samotny spacer może wyglądać na kuszenie losu, a nikt z tego tytułu nie buduje im złej legendy.
    Przez jakiś czas nawet czułem się lepiej, jak różni znajomi gratulowali mi odwagi i dzielności:-) Sęk w tym, że nie jest ona do niczego potrzebna. Jeśli człowiek nie pcha się na afisz, nie należy do przodujących opozycjonistów, protestantów itd., słowem żyje normalnie, żyje równie spokojnie co w dowolnym innym zakątku naszego globu. Ma takie same jak wszędzie na świecie szanse, że wpadnie pod samochód, bo wypadki zdarzają się wszędzie.
    O działalności Nawalnego i innych aktywistów dowiaduję się z prasy, ściskam za nich kciuki , ale kibicuję "nieaktywnie", po pierwsze dlatego, że jestem tu gościem, po drugie dlatego, że jednak jestem bardziej sceptyczny i nie do końca wierzę w rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Rosji, W Polsce zresztą też mamy z tym kłopot. I w Polsce i w Rosji można zrobić akcję (zbiórka pieniedzy na prawników, Owsiak raz w roku, urodziny Chucka Norrisa), ale stała praca na rzecz innych jakos gorzej nam wychodzi.

    OdpowiedzUsuń