25 lip 2009

Afryka dzika

Wczoraj odwiedził nas znajomy Dimuhy, Wasilij. Urody dosyć egzotycznej, bo nie tylko, że pochodzi z południa Rosji, nie tylko, że jego dziadek był Turkiem, który przez Morze Czarne uciekał do swojej nowej ojczyzny, Matuszki Rosji, ale na dodatek Wasilij spędził ostatnie półtora roku w Sudanie, jako tłumacz wojskowy przy wojskach ONZ. Wasilij chce zarobić na mieszkanie. Trochę już uzbierał, ale jeszcze mu brakuje. Żeby kupić kawalerkę pod Moskwą, musi pojechać na jeszcze jedną placówkę. Na kawalerkę w samej Moskwie musiałby pracować jeszcze przez wiele, wiele lat... Opowiadał nam o Sudanie i o swoim życiu w wojskowym obozie. Jeśli miałam jeszcze jakieś złudzenia, to je straciłam. Wszelkie misje pokojowe i stabilizacyjne, to wielka lipa. Wasilij nazwał je po prostu praniem rządowych brudnych pieniędzy. Żołnierze tam nic absolutnie nie robią, od czasu do czasu jakieś pokazowe szkolenia miejscowej policji, żeby było o czym napisać w sprawozdaniu. Idą na to duże, ogromne pieniądze, z których zaledwie ułamek przeznaczany jest rzeczywiście na pomoc. A ta pomoc... to raczej utrzymywanie miejscowych w bierności, w przekonaniu, że nie muszą nic robić, bo biały człowiek pomoże. ONZ i większość międzynarodowych organizacji humanitarnych dają rybę, zamiast dać wędkę. Wszystko pod publiczkę, dla uspokojenia sumień zachodnich społeczeństw. Chaos w Afryce zdaje się być reszcie świata na rękę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz