24 lip 2009

02.02.2008, sobota

Wylądowałyśmy z Natalią na lotnisku Wnukowo o 15.10 czasu lokalnego. Moja przyszła współlokatorka załatwiła wcześniej, że odbierze nas stamtąd znajomy męża jej kuzynki i zawiezie samochodem do akademika. Rzeczywiście, stał facet przy wyjściu i trzymał kartkę z naszymi nazwiskami, a obok niego przystojniak, choć zupełnie nieprzydatny, bo już z obrączką na palcu. Przywitaliśmy się i wyszliśmy z budynku, chłopcy od razu po dżentelmeńsku przejęli opiekę nad naszym bagażem, a tu podbiega do nas jakiś mężczyzna i krzyczy: „ty jesteś Natalia?” Natalia nawet nie zareagowała, ale mnie trochę zastopowało. Bo gdyby krzyczał: Katia! no to jeszcze, ale Natalia, to nie takie popularne imię. „Natalia, Natalia!” – krzyczy dalej. Zatrzymaliśmy się wszyscy na środku ulicy, facet zdezorientowany mówi, ze przecież czeka na Natalię, Natalia mówi, ze nie wie o co chodzi, bo przecież ktoś już nas odebrał, a ja się zwijam ze śmiechu, bo ledwo stanęłyśmy na rosyjskiej ziemi, już trzech facetów skacze sobie do oczu. Serioża i Żenia mówią do tamtego: „a ty wiesz w ogóle dokąd je zawieźć?” „No nie, no do akademika, no”. „A wiesz jak je tam rozlokować?” „No nie.” „A my wiemy, no to jedziemy, zabieramy je”. Natalia chyba dopiero w tej chwili pojęła, że ma przed sobą kolegę męża kuzynki, a z drugiej strony studentów z naszej uczelni, którzy wyszli po nas zupełnie bez zapowiedzi. Ale zanim zdążyła coś powiedzieć, facet wściekł się i sobie poszedł. Ja cieszyłam się z dobrego początku naszego pobytu, a nasi nowi koledzy już pakowali bagaż do bmw. A tak, rosyjscy studenci przyjechali po nas swoim bmw z ciemnymi szybami! Jazda była wesoła, choć dla mnie w wersji mono, bo słyszałam tylko na jedno ucho; drugie miałam zatkane od czasu lądowania. W Natalii znalazłam poważną konkurentkę w gadulstwie, w dodatku rosyjskojęzyczną, więc nie bardzo mogłam się przebić. Za to chłopaki stwierdzili, że mam prawdziwy rosyjski humor i jak już coś powiem, to od razu bardzo zabawnego, więc poczułam się doceniona. Wjazd na kampus był jak przejazd przez więzienną bramę. Architektura na kampusie pomieszana – perełki klasycyzmu i socrealizm w bezpośrednim sąsiedztwie, a wszystko położone w pięknym parku. Chodniki oblodzone, trzeba uważać. Od razu zrozumiałam, ze ubezpieczenie zdrowotne na Moskwę to nie są wyrzucone pieniądze. Podjechaliśmy pod nasz akademik – dwa bloki „D” i „G”, czyli „Dolce & Gabana”. Zostałyśmy ulokowane w „Dolce”, na 2 etażu, czyli pierwszym piętrze. Okazało się, że Żenia, student biznesu, dorabiał sobie jako ochroniarz na kampusie, więc nasz meldunek u Mariny Nikolajewny, pani w średnim wieku, z koronkowym dekoltem i trwałą ondulacją, przebiegł bezproblemowo. Dostałyśmy pokój nr 139. Na wyposażeniu: 2 łóżka, 2 stoliki, 2 krzesła, 2 komódki, 2 półki, 2 szafy na ubrania, lodówka, lustro i wieszak na palta. Całość przerosła nasze skromne oczekiwania. Wprawdzie nie ziściło się marzenie o własnej umywalce w pokoju, ale karaluchów ani śladu, wszystko czyste i świeżo wyremontowane. Cale piętro mamy praktycznie do własnej dyspozycji. Składa się ono z 2 korytarzy, w każdym po 4 pokoje dwuosobowe. Rozchodzą się one od przedsionka, takiego niby saloniku, w którym stoi zielona sofa i stolik. Z obu korytarzy można wejść do wspólnej łazienki oraz kuchni, która kończy się balkonem. Balkon, niczym na amerykańskich filmach, to po prostu droga pożarowa, taka zewnętrzna klatka schodowa. Bardzo praktyczna, jeśli zaprzyjaźnimy się z sąsiadami z góry. Łazienka natomiast nie jest amerykańska, ale znacznie przekracza standardy rosyjskie: jest pomieszczenie główne z czterema umywalkami, a po bokach 2 kabiny prysznicowe i 2 toalety. Architektura pozwala na poczucie względnej prywatności, naprawdę, nie mogę narzekać. Zdawało nam się, że mieszkamy zupełnie same. Reszta grupy jeszcze nie dojechała. Serioża, który mieszka nieopodal z rodzicami, przeniesie się do akademika, chyba tylko po to, żeby dotrzymać towarzystwa Tobiasowi, naszemu rodzynkowi. Chłopaki zawieźli nas swoim krążownikiem szos do sklepu Rus-Market, gdzie za – bagatela! – tysiąc dwieście rubli kupiłyśmy produkty pierwszej potrzeby. Następnie odwieźli nas ponownie, wnieśli nasze zakupy, a Serioża dał nam również bombonierkę oraz garnek pełen pysznego jedzenia, które jego mama przygotowała specjalnie dla dziewczynek z Germanii, żeby nie były głodne po przyjeździe. Chłopaki zapowiedzieli się na następny dzień i pozostawili nas w naszym nowym lokum. Trochę przemeblowałyśmy. Ja cały czas umieram ze szczęścia, ze będę mogła sobie urządzać pokój w akademiku, jaka to frajda, nigdy w życiu nie mieszkałam w akademiku. Porozkładałam swoje rzeczy starając się nadać wnętrzu maksimum przytulności i indywidualnego charakteru. Było to trudne o tyle, że np. przypada nam po 1 wieszaku na szafę, w lampkach nocnych nie było żarówek, a dwa z czterech kontaktów nie działają, ale żaden to problem! Marina Nikolajewna, którą Żenia skutecznie zbajerował przy naszej rejestracji, dała nam po dodatkowym wieszaku (czyli mamy po 2!), po żarówce i obiecała przysłać elektryka na dniach. Zwiedziłyśmy kuchnię, odkryłyśmy plastikowe łyżki i metalowy czajnik - taki stary, który długo gotuje wodę, ale przy którym tak miło się siedzi! Mogłyśmy zjeść plow od mamy Serioży (cebula, czosnek, marchewka, mięso i ryż w formie potrawy jednogarnkowej). Jadłyśmy prosto z garnka plastikowymi łyżkami, popijałyśmy ciemnym piwem i cieszyłyśmy się z tego, ze naprawdę tu jesteśmy! A zaraz potem wpadłyśmy na sąsiada! Pan Anatolij zajmuje tajemniczy, nienumerowany pokój tuz przy wejściu na nasze piętro, ma ok. 50 lat, pisze doktorat o carycy Katarzynie Wielkiej i próbie zbudowania niemieckiej republiki w XVIII-wiecznej Rosji i, jak sam powiedział, nie zna niemieckiego. Potem przyszedł do kuchni i wypytywał o to, ile płacimy za akademik i z czego żyjemy. On sam płaci 500 euro za swój pokój, a zarabia 350. Nie spodobał nam się. Ale jestem uspokojona, bo już wiem: pan Anatolij jest tym szpiegiem, którego mieli nam podrzucić! Osoby powiązane z dyplomacją ;) uprzedzały mnie, że tak będzie. Od zatroskanych znajomych dostałam zakaz wypowiadania się na tematy polityczne. Teraz już wiem, ze ściany mają uszy, a pan Anatolij nie znający niemieckiego, ale piszący doktorat o niemieckim osadnictwie, czuwa. Przeciwnik został zlokalizowany i nie jest już tak niebezpieczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz